Archiwum kategorii: Opowiadania

Osiem do jednego, czyli jaki piękny remis.

Opowiadania i wiersz / Zdeněk Svěrák ; przeł. Dorota Dobrew, Jan Węglowski. Wydawnictwo Afera, 2023. 168 s.

Fot. Dom Książki/Editress

„Opowiadania i wiersz” Zdenka Svěráka w tłumaczeniu duetu Dorota Dobrew, Jan Węglowski, okazały się doskonałą lekturą na pożegnanie wakacji, a w zasadzie i lata, które ewidentnie ustępuje jesieni. Oby była złota i ciepła. Po wypowiedzeniu życzenia, czas przyjrzeć się temu zbiorowi prozatorsko-poetyckiemu, który, przyznaję, celowo zostawiłam na wakacyjny finał. Wiedziałam, co robię. 🙂

Nie chciałabym się nurzać w klasycznym i może już nieco stereotypowym spojrzeniu na twórczość Svěrákaże typowy czeski humor, ironia, absurd, dystans do życia, którego nam Polakom brakuje. Jasne, to wszystko w tym zbiorze ośmiu opowiadań + jeden wiersz, jest. Potwierdzam. Jednak humor humorem, ale jest tu jednak coś jeszcze. Coś, co z przyjemnością „wyławiałam” – mniej popularne „objawy” czeskości, polsko-czeskie punkty wspólne, obrazki, które były przyjemne dla oka wyobraźni, a czasem uderzenie w poważniejszą nutę z niezwykłą, niepodrabialną nostalgią.   

Nie jest to moje pierwsze spotkanie z twórczością literacką Svěráka. Pierwszym był zbiór opowiadań „Podwójne widzenie”. Podkreślam ten literacki aspekt twórczości, ponieważ autor jest także aktorem – czy jest ktoś, kto nie widział „Koli” lub „Butelek zwrotnych”? – komikiem i „współstwórcą” (z Ladislavem Smoljakiem i Jiřím Šebánkem) niezwykłej postaci Járy Cimrmana, którą kocha cały czeski naród. Ten uniwersalny (nieistniejący) geniusz wymyślił mnóstwo wybitnych wynalazków, ale niestety zawsze spóźniał się z ich opatentowaniem. Dlatego dziś znamy na przykład Nobla, Marconiego i Edisona. Ale Cimrman to także dramaturg, poeta, muzyk, podróżnik…  O mały włos zostałby ogłoszony Największym Czechem w 2005 roku w konkursie telewizyjnym na największą osobowość w czeskiej historii i współczesności. Tym razem zdyskwalifikowało go nieistnienie. Ale od 1967 roku ma swój teatr. 🙂

Wspominam o tym wątku w twórczości Zdeňka Svěráka z podziwu dla skali wyobraźni i rozmachu kreacyjnego 🙂 i trochę z zazdrości, że Polsce nikt nie wymyślił takiej postaci, która w swoim geniuszu, nigdy nieodkryta, zawsze stała tuż za progiem sukcesu. Myślę, że dobrze odnalazłaby się w polskiej historii. 🙂

A teraz do brzegu, czyli do „Opowiadań i wiersza”. Początkowo zastawiałam się, które opowiadanie szczególnie mnie ujęło, zrobiło na mnie wrażenie? I doszłam do konstatacji, że w każdym było coś, co mnie złapało za serce, zastanowiło, przyprawiło o uśmiech – czasem wymowny. Każde miało to swoje „coś”. Zacznę jednak od środka. „Tramwajarczyk” i „Moja piękna teściowa”, opowiadania, które potwierdziły kolejny raz moje spostrzeżenia, że młodość spędzona nawet w najgorszym czasie, jest zawsze wyjątkowa. Bo młodość jest cudownym, krótkim epizodem, często mitologizowanym, podczas którego ucząc się żyć, musimy podejmować najtrudniejsze życiowe decyzje, zupełnie bez kompetencji. Ale to także czas pierwszych uczuć, często tych najważniejszych w życiu. Czas okrywania świata z naiwnością, która pozwala wszystko widzieć w lepszych barwach. To przełomowe momenty, chwile i znaczący ludzie.

Był rok 1954, w którym Ludvík Malota skończył osiemnaście lat. Historyk stwierdziłby może, że lata pięćdziesiąte nie należały do najlepszych w naszych dziejach, ale od Ludvíka nie można żądać, aby podzielał tę opinię. Był szczęśliwy. Właśnie wyszedł zwycięsko z dwóch ważnych życiowych prób: zdał maturę, której bał się jak diabli, i dostał się na studia. A do tego właśnie zaczęły się wakacje.

Te dwa opowiadania łączy też to, że ogromną rolę gra w nich historia. Historia w ogóle jest ważna w tym zbiorze. Dramatyczne chwile w historii Czechów mają tu swoje odbicie. Svěrák jasno artykułuje to, o czym ludzie dawniej mieli odwagę tylko szeptać. Na przykład o tym, że „samobójstwo” Jana Masaryka to w rzeczywistości kolejna defenestracja. Pokazuje, że człowiek może znaleźć się w trybach historii zupełnie niechcący i z ogromnymi konsekwencjami dla dalszego życia. Myślę, że tu pojawiają się te punkty wspólne polsko-czeskie, szczególnie w kwestii rozumienia życia w ustroju komunistycznym. Na przykład, czym jest donos, który może złamać życie. Jednak Svěrák potrafi przełamać dramatyczne momenty, rozładowuje je niespodziewanie kadrem przepełnionym codziennością, zwykłymi sprawami, uczuciami czy śmiesznością zdarzeń.

W „Tramwajarczyku” wyławiałam też te wspomniane przyjemne obrazki… konkretnie z Pragi. Tramwaje, place, ulice. Te współczesne i te z dawnych lat. Obrazki z codziennego, zwykłego życia. Tego przed i po pracy. Ale i w nim nie brakuje poezji. Ludvík, nasz tramwajarczyk tworzy poezję, może nie do końca zrozumiałą, ale jednak. (Nie wiem właśnie, czy nie powinniśmy uznać, że w tym zbiorze są jednak dwa wiersze, jeśli Ludvíka potraktujemy jako alter ego autora. Ale czy autor chciałby wprost przyznać się do tej poezji, która nie może naleźć uznania? :))

Wczoraj i dziś, to ważne zestawienie w tekstach Svěráka:

W owych czasach Praga nie wyglądała latem tak jak dzisiaj. Nie musiała się bronić przed nawałą zagranicznych turystów, pragnących za wszelką cenę sfotografować Hradczany czy Tańczący Dom, gdzie wtedy ział jeszcze lej po bombie z 1945 roku. Stolica latem niemal zupełnie się wyludniała. Na hulajnogach po chodniku jeździły tylko dzieciaki. Gdyby wtedy, jak dzisiaj, na hulajnogach pędzili również dorośli brodaci mężczyźni, z pewnością pozamykano by ich w domu wariatów.

Historia wczoraj i dziś, podobnie zestawiona. Dobrze wybrzmiewa ten wątek w opowiadaniu „Generał”, przywołujący udział Czechów w Bitwie o Anglię. Tytułowy generał musi się skonfrontować z młodzieżą szkolną, która niespecjalnie historią się interesuje, a często myli podstawowe fakty. Liczy się dla nich to, co dziś. Na przykład mecz koszykarski. Historia wydaje się tak daleka i obca, że aż niemożliwa.

W przewrotny sposób autor proponuje kreatywne rozprawianie o historii w opowiadaniu „Ruina”. Uśmiech nie opuszczał mnie od pierwszych zdań, po ostatnie. Wszystko można sprzedać, jeśli się dobrze opakuje. Pozostaje pytanie, czy tak wolno w przypadku historii? Co szkodzi, a co jest jeszcze dopuszczalne i krzywdy nie czyni? Jeśli w do ruin pewnego zamku wprowadzi się postacie i rzeczy, których tam nigdy nie było, ale zyska na turystyce i zainteresowaniu lokalną historią? Stworzy legendy i nowe podania… Powraca tu do mnie myśl o zmyślonym czeskim bohaterze Cimrmanie… 🙂

Wśród tych ośmiu opowiadań jedno szczególnie przykuwa uwagę. „Rzeki”. Mini-kryminał z puentą, która rozbiła nastój niemal detektywistycznego śledztwa – w drzazgi. Przynajmniej u mnie zwieńczyła lekturę głośnym śmiechem (choć wcześniej do śmiechu nie było – aż tak bardzo :)). Tak, Zdeněk Svěrák jest mistrzem zestawień, zakładania pułapek, wodzenia czytelnika za nos i składania obietnic zachowania powagi – niestety bez pokrycia. A może dzięki Bogu?!

Z opowiadania, które otwiera zbiór zatytułowanego „Okienko” (to nazwisko bohatera, które szczególnie w dzieciństwie sprawiało mu wiele trosk), moją uwagę przykuło zdanie:

Ojciec pocieszał mnie: „Mirku, mamy szczęście, że urodziliśmy się w Czechach. Na Morawach moglibyśmy nazywać się Okieneczko”.

W Czechach? Czyli gdzie? A Morawy, to nie Czechy? Cóż, Czeska Republika składa się z Czech, Moraw i Śląska, godło państwa obrazuje ten podział. Ale rzecz leży jeszcze w czymś innym. W języku czeskim, który potrafi „wyglądać” inaczej w Czechach, na Morawach, czy na Śląsku. Prawdziwa zmora tych, którzy się do czeskiego przymierzają 🙂 Cóż, podziały geograficzne mają swoje językowe konsekwencje. 🙂 W przypadku czeskiego – znaczne! A do zdrobnień Czesi mają swego rodzaju predylekcję lub po prostu je lubią 🙂

Dwa opowiadania, o których jeszcze nie wspomniałam „Nocne niebo” i „Pies” o życiu i jego ścieżkach są właśnie, pierwsze niefabularyzowane, a mimo to miejscami bardzo zabawne. Drugie fabularyzowane i jakby trochę trawestacja, bo o psie, który jeździł samodzielnie pociągiem, do Pragi. Autor sprawnie miesza to, czego sam doświadczył z tym, co … „skonfabulował”, przybierając różne postacie, bawiąc się formą, językiem, zabawnymi konceptami.

Pierwsze zdania z opowiadania „Noce niebo” potraktuję jako puentę do mojego rozprawiania o „Opowiadaniach i wierszu”:

Opowiem wam historię z życia wziętą. Żadnego fabularyzowania, żadnego zastanawiania się, czy jest wystarczająco zabawna. Nic z tych rzeczy. Po prostu opiszę, co mi się przydarzyło.

I co przydarzyło się Czechom w wymiarze narodowym. Wiersz „Opis egzekucji” jest dopełnieniem historycznego spojrzenia. Plac Wacława widział sporo znaczących i dramatycznych momentów historii. Czy da się lekko zdmuchnąć te potworności, wspólnie, z całym narodem? Zdmuchnąć, wzbudzając razem wielki wiatr historii? Zabezpieczyć i obronić jej bohaterów, oddalić katów? Poezję zostawiam państwu do osobistych rozważań, a może i filologicznych rozbiórek. To bardzo wymowny wiersz. Przewidująco „aksamitny”.

Wierszowana puenta daje piękny literacki remis: osiem do jednego. Proza zrównoważona poezją.

Editress

Nie tylko Dyzma

Pechowy literat i inne opowiadania, nowele, humoreski / Tadeusz Dołęga-Mostowicz ; wybór i opracowanie Jarosław Górski. Warszawa : Iskry, copyright © 2021. – 269, [3] strony ; 20 cm.

Dom Książki/Editress

Przyznam, że uczuciem, które dominowało we mnie w trakcie lektury „Pechowego literata i innych opowiadań, nowel, humoresek” była nostalgia. Dlaczego? Bo oto wracamy do świata, w którym kochano fabułę, kochano tekst, kochano powieść, humor zaprezentowany słowem pisanym. Nie memem, obrazkiem, jednym zdaniem bez polotu i literackiego waloru, ruchomym obrazem z puentą, prostą, by nie rzec – prostacką. Jakże tęskno mi się zrobiło za światem, w którym drobno zadrukowane szpalty były namiętnie rozczytywane. Skąd ta myśl? Za sprawą wstępu Jarosława Górskiego, który dokonał wyboru tekstów Tadeusza Dołęgi-Mostowicza z lat 1925-1939. Tekstów, które publikowane w codziennej prasie, były wielce pożądane. We wstępie czytamy: Publiczność prasowa tamtego czasu, co dziś trudno sobie wyobrazić, wręcz domagała się w swoich ulubionych tytułach literatury. I to nie tylko powieściowych odcinków wymagających systematycznego śledzenia, ale także lekkich opowiadań, nowelek, humoresek, politycznych alegorii, które można było z przyjemnością przeczytać przy śniadaniu i kawie (w gazetach porannych) lub przed snem (w gazetach wieczornych), a potem o nich zapomnieć.

Zapomnieć, czy nie – widać tę potrzebę obcowania ze słowem pisanym, która dziś jest zdecydowanie w odwrocie. Czytanie po nagłówkach, marketingowo skrojonych, uciekanie od dłuższych teksów, kryzys prasy drukowanej. A tymczasem w świecie Dołęgi-Mostowicza, w opowiadaniu „Szary pan” czytamy: Przedział wagonu pędzącego z Warszawy, gdzieś w kierunku Gdyni czy Zakopanego. W kącie wygodnie ulokował się dość młody jeszcze mężczyzna w szarym podróżnym ubraniu, zagłębiony w lekturze wielkiej płachty jakiegoś londyńskiego dziennika. Na dłużej mu widać tego starczy, bo obok piętrzy się sterta różnych ilustrowanych i nieilustrowanych wydawnictw angielskich. Tak jest zaabsorbowany studiowaniem tych kilometrowych arkuszy zasianych drobnym makiem druku, że nawet nie zwraca uwagi na dwie młode przedstawicielki płci ozdobnej i ich szarmanckiego towarzysza, którzy właśnie napełnili przedział swą pachnącą paryskimi perfumami inwazją.

Ale dobrze. Bez dalszego utyskiwania nad problemami czytelnictwa, bo na inne walory „Pechowego literata…” należy zwróć uwagę. A jest ich wiele. Zapraszam zatem do lektury tych ciekawie złożonych w jeden tom tekstów Tadeusza Dołęgi-Mostowicza, ponieważ odczarowują go jako autora „Kariery Nikodema Dyzmy”, czy losów „Znachora”, którym kinematografia zrobiła największą sławę. (I słusznie). Film był zresztą wielką miłością literata.

Tadeusz Dołęga-Mostowicz był bardzo zdolnym pisarzem, z głębokim wczuciem, umiał być w samym centrum tętniącego życia i oddać je słowem. Doskonale czuł się w wielu formach literackich i ten zgrabny zbiór jest znakomitym tego dowodem. Warto sprawdzić, jak dobrze autor władał słowem i potrafił wyczarować niesamowite literackie obrazki. To bardzo udana podróż do czasów II Rzeczypospolitej. Możemy poczuć atmosferę tego okresu, podsłuchać rozmowy, które pisarz oddał w kolorycie epoki, przejść ulicami, zobaczyć teatralną widownię, uczestniczyć w życiu towarzyskim i politycznym. Bywa rozczulająco i zabawnie, zaskakująco i z przymrużeniem oka. Z codziennej obserwacji, Mostowicz umiał wyczarować niezwykły tekst, jak ten o fiołkach („Fiołki na deszczu”), sprzedawanych na ulicy: – Kupcie fiołki, ociekające ciepłą wodą deszczową! Już nikt nie uwierzy w powrót zimy! Nikt! Wszyscy chłoniemy łagodne miękkie powietrze, upajamy się wonią kwiatków (muszą pachnieć!), idziemy osłonięci parasolem pod rozkosznym dudnieniem kropelek…  Ciepły deszcz – wiosna.

Czy można dziś oczekiwać takiego tekstu w codziennej prasie? Jaki byłby jego odbiór? Cóż, patrzmy dalej. Przed nami korowód barwnych postaci, polityków, redaktorów (tu wątek autotematyczny, który pisarz oddał z wielkim dystansem i humorem!), typków spod ciemnej gwiazdy, którzy zapełniają publicystyczny i literacki świat Dołęgi-Mostowicza. Prawdziwy przekrój społeczny z doskonałą charakterystyką, prezentującą całą paletę dystynktywnych zachowań, przynależnych różnym grupom społecznym. W niektórych tekstach można dostrzec już „zapowiedź” Dyzmy.

Mostowicz umie przenieść zastaną rzeczywistość w literacki obraz, krótki, krotofilny, autentyczny. Wsłuchuje się w język ulicy, doskonale wykorzystuje literackie potencjały różnych form. Zajrzymy do teatru, “szalonego tramwaju”, zobaczymy polityczną szopkę. Nietuzinkowe spojrzenie na święta Wielkanocne, Bożego Narodzenia i reminiscencje wojenne, prawdziwie zaskoczą. Ponadto zderzymy się z ówczesnymi problemami – mieszkaniowymi czy restauracyjno-usługowymi – tak – na przykład problem napiwków zręcznie oprawiony w ramy szczególnego humoru i literackiej swady, wywołuje szeroki uśmiech.   

“Pechowy literat…” to znakomita podróż w przeszłość z wielką klasą literacką. Ukłon wdzięczność dla Jarosława Górskiego, który wybrał esencję. (Choć pewnie były dylematy wyboru). Zbór jest jak sądzę, bardzo reprezentacyjny i udany, istotnie widzimy Dołęgę-Mostowicza w innym świetle. Literacki talent pozwala na przypuszczenia, że autor uraczyłby nas jeszcze wieloma wspaniałymi opowieściami, felietonami, humoreskami i powieściami, względem którym miał wielkie plany – także filmowe, gdyby nie zbyt szybko przerwana linia życia. Tymczasem delektujmy się tym, co nam podane. Tadeusz Dołęga-Mostowicz jako dziennikarz – nie zawiedzie. Liczę, że będzie to sentymentalna podróż dla wielu czytelników.  

Editress

Moje czytanie. Dla równowagi. W świątecznym tonie…

Od kliku lat skrupulatnie notuję, jakie książki czytałam w danym roku. Dane te mają wartość statystyczną, ale także jakościową. Lubię pod koniec roku spojrzeć na swoje literackie wyprawy i ocenić, ile z nich było udanych, a które stanowiły bolesne rozczarowania. To co mnie w tym roku ujęło, znalazło się między innymi tu na blogu.

Są lata prawdziwie tłuste, są też chude. Jakie było moje czytanie w 2020 roku? Ilościowo solidne – chwalić się liczbami nie będę :), jakościowo, hmm… odczuwam sporo rozczarowań. Stało się już niemal tradycją, że książki najbardziej opiewane, promowane – znalazły się na mojej półce „nagi król”. Tytułów nie wymienię. Z roku na rok dostrzegam prymat marketingu nad faktyczną wartością literacką. A przede wszystkim NADMIAR. Tak, klęska urodzaju. Odnotowałam w tym roku informację, iż self-publishing ma się w Polsce naprawdę dobrze. Nie wiem, czy mnie to cieszy. Raczej nie. Nabijanie półek księgarskich i bibliotecznych książkami pozbawionymi redaktorskich poprawek, z podstawowymi błędami wołającymi o pomstę do nieba, wydane przez autorów własnym sumptem, to ślepa uliczka czytelnicza. Owe twory literackopodobne przysłaniają dobrą literaturę, wylewając się jak powódź. Przyłączają się do nich wspomniane towary literackie nachalnie promowane, w efekcie naprawdę dobra książka przepada.

Ciekawe, ilu autorów przypada na statystycznego czytelnika z raportu Biblioteki Narodowej? Autorów więcej niż czytających? Żart, oczywiście, ale? Pieśń przyszłości? Wkrada mi się w tę wizję wiersz Tomasza Różyckiego „Kryzys czytelnictwa polskiego” z tomiku „Litery” z 2016 roku:

Fot. Dom Książki/Editress

Litery / Tomasz Różycki. Kraków : Wydawnictwo a5, 2016. – 120, [3] s. ; 21 cm. (Biblioteka Poetycka Wydawnictwa a5 ; t. 92)

Tymczasem w auli spotkanie z Czytelnikiem,
na sali sami autorzy książek,
dla niektórych zabrakło miejsc siedzących.
Wreszcie wchodzi nieco spóźniony,
chwiejnym krokiem.
Łyknął sobie jednego dla kurażu w garderobie.
Brawa i flesze, transmisja na żywo.

Czytelnik wymienia dwa lub trzy wybrane tytuły,
streszcza fabuły.
Na sali jęk zachwytu, jęk zawodu.
Pisarze zadają pytania:
Jak pan to właściwie robi?
Jak pan znajduje moment?
Na kanapie? Przed snem?
W podróży? Papier czy czytniki?
Co pan lubi?

Chcę, żeby czytanie
było dla mnie świętem, odpowiada.
Niech to będzie celebracja.
Wybieram dzień i godzinę,
strój i drobne słabostki.
Czytać – uśmiecha się lekko – powinno się rzadko
i niechętnie.
Czy pan nie jest zmęczony? – pytają.
I co następne, czy zdradzi pan nam
swoje plany?

Tournée trwa drugi tydzień,
Czytelnik dyskretnie ociera pot z czoła.
Przed nim kolejka pisarzy po autograf,
każdy ze swoją książką.
Niektórzy są natrętni, a on
przecież jeden.
Tak wielu chciałoby być pośród wybranych.
Czy pan się nie boi? – pada ostatnie pytanie.
To trudne hobby, by nie rzec powołanie.
Niech ktoś sam spróbuje.
To zajęcie ma znamiona świętości.
Nie wiem, skąd to się wzięło.
Od początku coś czułem.
Śniły mi się litery.
Potem poznałem poetkę, nie wiem,
czy to poświęcenie.
Gdyby nie honoraria i setki fanek – żartuje – dawno bym to rzucił.

Czasem jest bardzo ciężko,
mam czarne myśli.
Dostaję listy z pogróżkami, ktoś zostawia mi
na drzwiach cytaty.
Dręczą mnie nałogi.
Jestem wrakiem człowieka.
Sny są fabularne.
Tak naprawdę żyję w koszmarze.
To żart – mówi i ściska plastikową butelkę
po wodzie mineralnej.
Kończmy już.
Bardzo tu duszno.
A jeszcze przed nim
wywiady do pism kolorowych.

Tak. Czytelnicy są na wagę złota. Trzeba o nich dbać. W świątecznym czasie wypełnionym życzeniami, snuję wizję, aby przyszły rok był wypełniony niesamowitymi książkami, opowieściami, które nas przenikną, oczarują, zostaną w nas głęboko. Mam przeczucie, że tak będzie…, nie musi być tych zachwytów dużo, ale niech będą solidne. Widząc niektóre zapowiedzi wydawnicze na 2021 rok, wiele sobie obiecuję.

Pozostając w świątecznej atmosferze, na końcówkę tego roku, na świąteczny czas, proponuję lekturę „na temat”. Książkę, która ma już swoje lata (choć ja dysponuję nowszym wydaniem), książkę opisywaną w katalogach bibliotecznych jako „opowiadania dla dzieci” – ja jednak twierdzę, że to znakomita propozycja również dla dorosłych. Teksty, które wzruszają, dotykają sedna, tak dziś rozmytego. W tym potężnym zagubieniu i rozedrganiu, jakie nam towarzyszy od kilku miesięcy (a może dłużej…), proponuję lekturę, która przynosi równowagę i sens – „Betlejem” Ernesta Brylla, w wydaniu z 2009 roku z wspaniałymi ilustracjami Magdaleny Bryll.

Betlejem / Ernest Bryll ; il. Magdalena Bryll. Zysk i S-ka Wydawnictwo, 2009. Poznań. ISBN: 978-83-7506-438-4

Skromny objętościowo tomik prozy i poezji. Czułej, delikatnej, rozlewającej ciepło w sercu. Piękne spojrzenie na Boże Narodzenie okiem współczesnego człowieka, pokazujące to wielkie wydarzenie w niezwykłym odcieniu naszego tu i teraz. Mnie zawsze wzrusza i przynosi równowagę. Zbliża do sedna, wprowadza ponownie na właściwą ścieżkę. Ilustracje są w pełnej łączności z treścią. Cudownie ją dopełniają, dopowiadają, autentycznie ilustrują. I są kolejnym powodem do wzruszeń. Serdecznie Państwu polecam i życzę szczęśliwej drogi do Betlejem! Niczego ani nikogo nie zgubcie w tej wędrówce! Przede wszystkim sensu! Na zachętę jeden z wierszy…

Ernest Bryll, „Ktoś pukał”

Ktoś pukał do drzwi naszych,
Aleśmy nie słyszeli
Ledwo starczyło czasu
Opłatkiem się podzielić.

Ktoś odszedł z naszych domów…
Wędruje, puka dalej,
A my, dla nieznajomych,
Stawiamy biały talerz.

Takeśmy się spieszyli,
Kłócili i cieszyli,
Że wszystko pogubili
Z tej najważniejszej chwili.

Życzymy najlepszego,
Opłatek każdy kruszy
I nikt nie wie dlaczego
Samotność ma na duszy.

Ktoś pukał do drzwi naszych,
Aleśmy nie słyszeli.
Ledwo starczyło czasu
Opłatkiem się podzielić.

Urok „Kolibra” i inne ważne odkrycia literackie… przy okazji

Poczciwi wiejscy ludzie / Flannery O’Connor ; tłum. Maria Skibniewska. Wyd.2.Warszawa : “Książka i Wiedza”, 1974. 122,[5] s. ; 18 cm. Seria: Koliber

Ocalisz życie, może swoje własne : opowiadania zebrane / Flannery O’Connor ; przełożyli Maria Skibniewska i Michał Kłobukowski ; [przedmowa Robert Giroux].Warszawa : W.A.B. – Grupa Wydawnicza Foksal, 2019. – 606, [2] strony ; 24 cm.

Fot. Dom Książki/Editress

Bardzo lubię serie wydawnicze. Pomagają mi porządkować literaturę, dając swego rodzaju gwarancję co do jakości tytułów, klasy autorów – choć zdarzają się rozczarowania. Jedną z moich ulubionych serii wydawniczych jest Koliber, stworzona przez wydawnictwo „Książka i Wiedza”. Jej początku można upatrywać w 1973 roku, gdy zaczęto numerować tomy i opracowano koncepcję graficzną. Seria w zasadzie prezentuje klasyków literatury, zawiera dobre i bardzo dobre tytuły, czasem można trafić na słabszy tekst. Koliber ma dla mnie „słoneczne oblicze”, bo właśnie w czasie letniej przerwy najbardziej lubię sięgać po „kolibrowe” formaty – poręczne, dobre na podróż i do plecaka. W serii jak już wspomniałam, w zasadzie sami klasycy – polscy i obcy. Nurty literackie i zjawiska. Czytelnik może uraczyć się angielskim stylem ruchu „Angry Young Man” – „Samotność długodystansowca” Alana Sillitoe, to już przecież absolutna klasyka. Warto sobie przypomnieć, jak to jest, gdy się żyje „z soboty na niedzielę”. Zaraz obok można zderzyć się z francuskim oświeceniem w osobie „Kubusia Fatalisty i jego pana” Denisa Didertota. Ubawić się po pachy z „Trzema panami w łódce nie licząc psa” Jerome’a K. Jerome’a. Wpaść w objęcia rosyjskiej klasyki: Tołstoj, Dostojewski, Czechow, Gogol. Pisarze amerykańskiego Południa również mają swoją silną reprezentację – William Faulkner, Flannery O’Connor, Erskine Caldwell. Wielka studnia literatury, która nie wysycha.

Fot. Dom Książki/Editress

Nim przejdę do mojego szczególnego zachwytu literackiego, zrobię szybką rekomendację.  Moje ulubione „kolibrowe” tytuły to: „Przechodzimur” Marcela Aymé, „Sonata Kreutzerowska” Tołstoja, „Opowieści małżeńskie” Edith Wharton, „Hotel du Nord” Eugène’a Dabita, „Baby” Czechowa, a także tytuły wyżej wymienione i jeszcze kilka innych, ale już porzucam tę wyliczankę. Naprawdę seria dostarcza prawdziwych literackich perełek i potrafi  zachwycić… Drogi czytelniku, poszukaj swoich faworytów. W bibliotekach seria jest nadal obecna.

Myśląc o tym, aby napisać tekst o Kolibrze, powracała do mnie najmocniej już wspomniana Flannery O’Connor, która stała się moim największym odkryciem w całej serii. „Poczciwi wiejscy ludzie”, to zbiór raptem trzech opowiadań. Maleńki tomik, a jaka siła rażenia!  

Te trzy opowiadania zwyczajnie wbiły mnie w ziemię. Autorka, która żyła krótko (1925-1964), i w sporym dystansie czasowym – przemówiła do mnie z całą mocą. Czytałam owy tomik w autobusie, i gdy wysiadałam, wrażenie lektury było tak silne, że zahipnotyzowana wracam do domu. To jest potęga literatury! O’Connor jest wpisana w nurt twórczości amerykańskiego Południa (Południowego Gotyku). Wyrachowana przemoc, wykluczenie, konflikty, bezsensowne okrucieństwo mocno zanurzone w bolesną groteskę, to charakterystyczne punkty twórczości autorki. Opowieść o ciemnej stronie ludzkiej natury, skrajnych emocjach, które odbierają rozum, o zderzeniu dobra ze złem – ma nieprzemijającą siłę. Opowiadania O’Connor są absolutnie mistrzowskie. Oczywistość, z jaką autorka pisze o sprawach pełnych dramatyzmu, buduje niezwykłe napięcie. Pozornie zwykła sytuacja może stać się zalążkiem czegoś, co doprowadzi do rozpadu ludzkiej duszy, a czasem i ciała. Niewinna pelargonia, niewinny widok na las… W niezwykłym dramacie autorka potrafiła umieścić groteskę, która rozbija wnętrze czytelnika i wprawia w osłupienie. Opowiadania skonstruowane na niesamowitych i skrajnych emocjach zalęgną się w głowie na długo. „Trudno o dobrego człowieka” – to tekst, który nigdy mnie nie opuści. Nie chcę czytelnikom zdradzać fabuł, raczej rozpalić ciekawość.

Wydawnictwo W.A.B. w 2019 roku zrobiło wielki ukłon w stronę Flannery O’Connor i  wydało opowiadania, zebrane pod wspólnym tytułem „Ocalisz życie, może swoje własne”. W zbiorze są również te trzy „kolibrowe” opowiadania. Cennym wprowadzeniem w twórczość pisarki jest przedmowa Roberta Giroux.

Trzydzieści jeden tekstów, które udowadniają, że literatura potrafi być żywa, emocjonująca, poruszająca mimo upływu lat. Posiada potężną siłę i obnaża prawdy o ludzkiej naturze. Flannery O’Connor jest wspaniałą przedstawicielką krótkiej formy. Wielce utalentowaną pisarką, która potrafiła stworzyć poruszające fabuły, ukazując jej własne „tu i teraz”, jak i przeprowadzała uniwersalną wiwisekcję w zakamarkach ludzkiej duszy. Doprawdy, jest nad czym myśleć po lekturze tych opowiadań. Ciekawe, ile doskonałych fabuł pisarka dostarczyłaby czytelnikom, gdyby nie przedwczesna śmierć…

Twórczość Flannery O’Connor jest jak bezchmurne, słoneczne niebo, na które nagle nadpływa ciemna, burzowa chmura. Porzućcie złudzenia, że dzień się dobrze skończy.

                                                                                                                      Editress

Izolinie uczuć, izolinie ciał.

Mapa Anny / Marek Šindelka ; przełożyła Anna Wanik. Wrocław : Wydawnictwo Afera, 2020. – 175, [5] stron ; 19 cm.

Fot. Dom Książki/Editress

Podobno czytelnicy rzadziej wybierają opowiadania, przynajmniej wydawcy twierdzą, że gorzej się sprzedają. Zdecydowanie krótką formę literacką „docenia” wrocławski Międzynarodowy Festiwal Opowiadania, który już w  kolejnej edycji promuje z sukcesem ten gatunek literacki. Może zmienią się trendy…

Osobiście bardzo „doceniam” opowiadania. Można przecież otrzymać tyle różnorodnej fabuły w jednym tomie. Czasem teksty splatają się ze sobą, mają wspólną myśl przewodnią rozpisaną na wiele głosów i historii. Ukryty klucz odczytań. Tak właśnie jest w zbiorze opowiadań czeskiego autora Marka Šindelki  zatytułowanym „Mapa Anny”.

Czeska  literatura  to mój częsty wybór czytelniczy. Nie tylko klasyka – Hrabal, Čapek, Kundera… ale zupełnie współczesne, młode spojrzenie czeskich prozaików, ma godną reprezentację na kilku półkach. Między innymi dzięki wydawnictwu Afera można całkiem dobrze zorientować się, co aktualnie “piszczy” w literackim świecie naszego południowego sąsiada. A jest bardzo ciekawie i różnorodnie.

Marek  Šindelka  został  “zaproszony” na polski rynek wydawniczy,  właśnie dzięki wspomnianemu  wydawnictwu Afera, książką „Zostańcie z nami”. I oto kolejna propozycja opowiadań, która pozwala sądzić, że objawia nam się autor „na dłużej”, którym zdecydowanie warto się zainteresować.

„Mapa Anny” – na okładce wymowne izolinie – izobary, może izohiety?  Łączą punkty o tych samych wartościach. U Šindelki pewnie tę samą temperaturę uczuć, te same odkrycia cielesności. Obnaża się z całą mocą powtarzalność i oczekiwanie na zmianę, na paradoksalne „załamanie” tej niepogody. Czytelnik może poucztować w szukaniu odczytań. Autor naprowadza, ale zostawia również wolną rękę. Tekst jest bardzo bogaty. Potrzeba wiele uważności podczas lektury.

Świat bohaterów wydaje się stosunkowo jałowy i pozbawiony smaku. Próżno szukać w nim czegoś co można byłoby nazwać prozaicznie – szczęściem – szczególnie w sferze związków i relacji. Stagnacja, identyczność, idealizacja  –  a obok wielkie wołanie o skazę, bliznę. Może nawet o brzydotę, aby wreszcie przełamać monopol nieskazitelnych ciał. Z drugiej strony, w sferze uczuć – niedojrzałość, kompletny brak zrozumienia wzajemnych oczekiwań i egoizm. Momentami można wpaść w irytację. Nachodzi ochota, aby wytrząsnąć  z bohaterów to zagapienie, nijakość, oczekiwania pozbawione widoków na jakiekolwiek spełnienie. Szybkie wpadanie w nudę, wypalanie uczuć, wzajemne emocjonalne rozgrywanie się, aż do zerowego salda emocji. Bohaterowie wybuchają porywami ciała, często przypadkowymi, które niosą konkretne efekty. Poza krótkimi przypływami namiętności, pustka zadaje ból do żywego.

Możemy czytać  innych i siebie jak mapy, wspólne doświadczenia cielesności, uniwersalizm fizjologii, pozwala nam na to. Procesy zachodzące w ciele są silnie powiązane z emocjami – jak trema – znacie to uczucie, pyta jeden z bohaterów? Znacie. Postać komika jest wręcz symboliczna  – dojmujący, charakterystyczny smutek błazna, który być może jako jedyny prawdę nam powie. Bywa jednak, że słowo powtarzane wiele razy traci swoje znaczenie. Nie tylko słowa. Wiele rzeczy, spraw, postaci traci swoje znaczenie, szczególnie to pierwotne. Znak naszych czasów. Autor czujnie wyłapuje te zmiany.

Teksty są gęste od przemyśleń, obserwacji, bardzo trafnych spostrzeżeń: Całował twoje siniaki i wyobrażał sobie, że pod skórą muszą być słodkie jak obite jabłko. Autor ma wyjątkowy talent plastycznego obrazowania.

Trochę o warsztacie. Oto mamy przed sobą skondensowaną prozę bez zbędnego szczegółu. Wszystko współgra i ma znaczenie. Uderza zmienna narracja, ukazująca różne punkty widzenia, jednak skupiona i przemyślana. Nie ma ślepych uliczek. Autor ma pełne panowanie nad treścią i formą.
Bohaterowie przemieszczają się po tekstach, zapożyczani z jednego opowiadania do kolejnego, tworzą łańcuch historii. Dopełniają swoje losy, dokładają brakujące klocki.

Cóż, wszystko już było, wchłaniamy historie swoje i innych. Odziedziczone ciało staje się mapą naszych przodków, z całym bogactwem inwentarza. Odbijamy w sobie świat w mikroskali. Siebie nawzajem. Wszystko już było, pewnie tak, ale warto spojrzeć  jeszcze raz, okiem Marka Šindelki.

Editress