O kocie, który ratował książki / Sosuke Natsukawa ; tłumaczenie Anna Zalewska. Tytuł oryginału: Hon o mamorō to suru neko no hanashi, 2017 Wydanie I. Kraków : Flow books, 2023. 265, [7] stron ; 20 cm.
Na okładce informacja, że trzymam w ręku międzynarodowy bestseller. To chyba dobrze, że książka o książkach i czytaniu ma tak wielu czytelników na całym świecie? Oznaczałoby to, że pasjonatów czytania jest pokaźna liczba na ziemskim globie.Mamy zatem poważną platformę wiodącą do międzynarodowej dyskusji i porozumienia ponad podziałami 🙂 (Nie chcę myśleć tylko o marketingowych chwytach…).
Tak, ja też bardzo lubię książki o książkach. O księgozbiorach, księgarniach i bibliotekach. Książki pisane przez czytelników, którzy ze swadą opowiadają o swojej pasji i miłości do szeleszczących stron, pięknych okładek i farby drukarskiej – trzy filary „uwielbienia” książki od strony fizycznej. 🙂 Pozostaje jeszcze, kwestia „książkowej duszy”, o której Sosuke Natsukawa pisze jasno, że takowa istnieje. Tchnie ją zawsze czytający.
Jest w książce „O kocie, który ratował książki” sporo „okrągłych zdań”, które nie odkrywają przed czytelnikiem nowych światów, czasem trącą naiwnością, ale padają też pytania, które są dość istotne w kontekście motywacji czytelniczych, jakości czytania, nadprodukcji książkowej, z którą mamy dziś do czynienia i „wypierania książki dobrej przez złą”. Tak, są książki dobre i złe. Podobnie jak filmy, obrazy i inne wytwory kultury.
Tytułowy kot, przypominający tygrysa, pociąga Rintarō, ucznia liceum, spadkobiercę antykwariatu, prowadzonego dotychczas przez dziadka, w tajemnicze labirynty z intencją ratowania książek. Rintarō jako wielki miłośnik czytania daje się w ciągnąć w tę przedziwną znajomość i misje ratownicze, które pozwolą mu jednocześnie uporządkować sytuację życiową. Przepełniony smutkiem po stracie dziadka chłopiec będzie mógł wypełnić stratę i otworzyć się na nowe możliwości.
Nie jest to powieść realistyczna, kot, który mówi, to jednak rzadkość :), ale ta magiczna konwencja, która tworzy ramy dyskusji o książce, jest bardzo atrakcyjna narracyjnie. Nie chcę analizować samej fabuły. Moją uwagę przykuły bowiem trzy kwestie. Pierwsza – motywacje czytelnicze. Dlaczego czytamy? Popularne są od kilku lat wyzwania w rodzaju „52 Book Challenge” – pięćdziesiąt dwie książki przeczytane w ciągu roku, czyli jedna na tydzień. Czytanie dla ilości? A co z jakością czytania? Dziadek Rintarō zadaje pytanie, czy więcej warty jest ten, kto przeczytał dziesięć książek niż ten, który przeczytał jedną dziesięć razy? Co przynosi czytanie na akord? Lektura powinna coś w nas zostawiać. Powinna być przepracowana, powinna nam coś wnieść na trwałe, na dłużej. Skłonić do przemyśleń. Ilość czy jakość? Odpowiedź jest oczywista. Przypomina mi się historia czytelniczki, która zamknęła się w pokoju hotelowym w ostatnim dniu roku, aby doczytać książki, które dopełniły jej czytelnicze całoroczne wyzwanie. Szybko kartkowała, skakała, aby osiągnąć ilość. Pomyłka i nonsens. A samo kupowanie książek? Jaka jest motywacja? Snobistyczne gromadzenie? Tego rodzaju pytania i wnioski pojawiają się, gdy bohater trafia do pierwszego labiryntu.
W drugim rozstrzyga się kwestia nadmiaru wydawniczego, efektywności czytania i pragnienia bycia oczytanym, szczególnie w klasyce, która z każdą dekadą stoi coraz bliżej lamusa. Rintarō odbywa rozmowę z naukowcem, który dwoi się i troi, aby skutecznie streścić wszystko, co się da, licząc, że wtedy ocali zapominane tytuły. Wraz z umiejętnością szybkiego czytania streszczone do jednego zdania książki stworzą nieprawdopodobnie oczytane społeczeństwo. W tekście wyraźnie wybrzmiewa sprzeciw wobec wszelkich uproszczeń, streszczeń, które niszczą całą językową maestrię książki, które zubażają, a tym samym nie kształtują, nic nie wnoszą. Dają czytelnikowi produkt pozbawiony zasadniczych wartości.
Labirynt trzeci to wyrzut uczyniony wydawcom, dla których liczy się wyłącznie sprzedaż. Poradniki sprzedające powietrze, chwytliwe slogany, kształtowanie oferty wydawniczej pod wpływem kiepskich gustów, bez poczucia, że książka powinna jednak coś oferować nie tylko silne bodźce, rozrywkę, tanie pocieszenie. A to się najlepiej sprzedaje.
Ludziom, którzy w ogóle nie sięgają po książki, wystarczy przygotować proste informacje w punktach. Jakieś pięć sposobów na osiągniecie sukcesu albo osiem warunków koniecznych, żeby zrobić karierę, i tym podobne. Do samego końca nie zorientują się, że nie zrobią kariery właśnie dlatego, że czytają takie książki.
Tak mówi wydawca w trzecim labiryncie. Gorzka, ale niosąca wiele prawdy pigułka. Czytanie powinno rozwijać. „Trudna” książka jest „trudna”, bo zawiera treści często nam obce. A zatem już nas otwiera na nowe. Trzeba czasem zaryzykować i taką lekturę.
Czytanie nie powinno alienować. O tym przekonuje się Rintarō. Powinno rozwijać, ale i uwrażliwiać na innych. Wędrówki po labiryntach z nadzwyczajnym kotem prowadzą do właściwego, dobrego wyjścia. Bohater odkrywa życie wokół siebie i ludzi, których nawet nie podejrzewał o empatię, troskliwość, której, jak mu się zdawało – nie doświadczał.
Powieść „O kocie, który ratował książki” Sosuke Natsukawy potwierdziła niektóre moje przeczucia, utwierdziła w przekonaniach i zainspirowała do stawiania pytań o jakość i cel naszego czytania, a także o postawy wydawców. Czytając, warto podnosić poprzeczkę. Jest wówczas szansa, że nie skusi nas i nie zwiedzie książka „napisana i wydana wyłącznie dla pieniędzy”, że tak sobie pozwolę strawestować słowa Grzegorza Ciechowskiego…
Editress