Czemu tata siedzi w garnku? / Paweł Beręsewicz ; [okładka i ilustracje: Asia Gwis]. Wydanie I. – Łódź : Literatura, 2021. – 102, [2] strony : ilustracje ; 23 cm. (Z Parasolem)
Każda nowa książka Pawła Beręsewicza to spotkanie z doskonałą literaturą. To zawsze pełna dbałość o czytelnika i literacka klasa. Na rynku książki dziecięco-młodzieżowej Paweł Beręsewicz to prawdziwa i sprawdzona marka. Najnowszy tytuł tylko to potwierdza – „Czemu tata siedzi w garnku?” – to jak zawsze – inteligentny humor, znakomita polszczyzna i niebanalna fabuła.
Nie jestem w tych opiniach odosobniona – W tej opowieści jest wszystko, co sprawia, że książka dla dzieci staje się książką dla każdego. Po tym poznajemy wybitą literaturę – pisze Barbara Kosmowska, również literacka klasa, która nie może się mylić!
Cieszę się, że Paweł Beręsewicz przyjął moją propozycję i zgodził się na rozmowę, którą z przyjemnością Państwu prezentuję…
Dom Książki: Przewrotnie, nie zapytam, czemu tata siedzi w garnku, czytelnicy niech sami się dowiedzą, ale to co mnie nurtuje najbardziej, o co chcę zapytać, to geneza tej opowieści? Jak rodzi się tak zabawny koncept literacki? Z przeglądania rodzinnych albumów?
Paweł Beręsewicz: Koncept jest w istocie bardzo prosty. Dziadek z wnukiem oglądają zdjęcia z dzieciństwa taty. Dla dziadka to podróż sentymentalna w dawne czasy. Dla wnuka okazja, żeby na chwilę stać się starszym niż własny ojciec i dzięki sztamie z dziadkiem poczuć satysfakcję z tej chwilowej przewagi. Nie wiemy co prawda, co na ten temat sądzi tata wzięty w kleszcze i obgadywany przez dwa sąsiednie pokolenia, ale należy mieć nadzieję, że dzielnie to znosi. Pomysł oczywiście zrodził się przy którymś z kolejnych nostalgicznych powrotów do rodzinnych albumów.
D.K.: Przyznam, że to bardzo inspirująca lektura. Może zachęcić do wspólnego przeglądania zdjęć i snucia niestworzonych rodzinnych opowieści. Myślę, że czytelnicy skorzystają. Daje Pan zgodę na taki „plagiat”? 😊
P.B.: Polecam. I rodzinne oglądanie zdjęć i wspólne zmyślanie. Swoją drogą bardzo jestem ciekaw, czy taki rytuał ma szanse przetrwać cyfryzację rodzinnych albumów.
D.K.: Wyjątkowego uroku tym opowiadaniom dodają ilustracje Joanny Gwis. Razem podpisywaliście książkę na Warszawskich Targach Książki. Miał Pan jakąś własną koncepcję ilustratorskiej oprawy tekstu? Sugestie dla ilustratorki? W końcu to prawie album rodzinny 😊
P.B.: Prawda, że świetne ilustracje? Właśnie takie sobie wymarzyłem. Trochę zwariowane, trochę nostalgiczne. Ale koncepcji wcześniej nie uzgadnialiśmy. Jedyne, co można by uznać za formę wpływu na ilustrację, to to, że dołączyłem do tekstu faktyczne zdjęcia, które zainspirowały każde z opowiadań. Mam jednak nadzieję, że pani Joanna potraktowała je tylko jako materiał poglądowy, a nie pęta.
D.K.: W tym roku obchodzimy 100-lecie urodzin Stanisława Lema. Pan również przyłączył się literacko do tego świętowania. Świeże wydawnictwo – zbiór opowiadań fantastycznych „Historie nie z tego księżyca”, a w nim również Pana tekst „Zielony dziadek” (rodzinne jest w Pana ostatnich tytułach 😊). Jakie miejsce w Pana doświadczeniach czytelniczych ma Stanisław Lem?
P.B.: Muszę się przyznać, że nie jestem ani znawcą, ani wyjątkowym entuzjastą. Oczywiście czytałem to i owo, szanuję, doceniam, podziwiam, ale nigdy tak naprawdę się nie rozsmakowałem.
D.K.: Opowiadanie „Zielony dziadek” myślę, że zaskoczy czytelników wyjątkową łącznością przyszłości z naszą teraźniejszością naznaczoną koronawirusem. Czy to było jakieś szczególne wyzwanie, napisać opowiadanie fantastyczne pod „patronatem” Lema?
P.B.: Szczerze mówiąc w ogóle nie zakładałem, że piszę „pod patronatem.” Nie jestem szczególnie biegły w konwencji science fiction ani też nie mam wielkiej futurologicznej fantazji. Lubię natomiast pisać o rodzinie. Spróbowałem sobie po prostu wyobrazić, jak mogłyby wyglądać relacje rodzinne w czasach, kiedy być może będziemy żyć o wiele dłużej i w związku z tym na świecie jednocześnie będzie przebywać powiedzmy osiem pokoleń, a nie trzy, cztery jak dzisiaj. Nestorzy rodzin będą mieć setki żyjących potomków. Weź tu wszystkich zapamiętaj. Głębiej za to być może będzie sięgać rodzinna pamięć. Tropienie rodzinnych zagadek będzie jeszcze bardziej pasjonujące. Nie wiem, czy rzeczywiście udało mi się zajrzeć w przyszłość, ale zabawa była przednia.
D.K.:Z punktu widzenia czytelnika, zabawa również jest przednia – zapewniam! Jest Pan anglistą, na swoim koncie ma Pan również publikację o charakterze edukacyjnym – Bajkowy słownik polsko-angielski, angielsko-polski dla dzieci. Z doświadczeń rodzinnych wiem, że to bardzo pomocny słownik. Nie myśli Pan o kolejnym podobnym wydawnictwie?
P.B.: Słownikami zajmowałem się, jeszcze zanim zabrałem się za pisanie. Przeżyłem bardzo ciekawą zawodową przygodę, pracując w zespole tworzącym Wielki słownik angielsko-polski i polsko-angielski PWN-Oxford. W Bajkowym słowniku spotkały się moje doświadczenia leksykograficzne z zainteresowaniem literaturą dla dzieci. Zakładałem, że to jednorazowy pomysł, ale kto wie?
D.K.: Wielki słownik angielsko-polski i polsko-angielski PWN-Oxford szczęśliwe również mam w swoich zbiorach, młodsze pokolenie, jak wyrośnie z bajkowego, chwyci za ten „wielki” 😊
Rok temu ukazała się powieść dla nieco starszych czytelników „Skandal w stolicy nudy” – z wątkiem kryminalnym w czekoladowej oprawie. W tym roku dwie propozycje. Czy możemy się spodziewać Pawła Beręsewicza z kolejnymi powieściami w przyszłym roku?
P.B.: Nie mogę nie skorzystać z okazji, żeby pochwalić się jeszcze jedną książką, która ukazała się w tym roku. Nosi tytuł „Aplikacja” i wydało ją krakowskie wydawnictwo Skrzat. To również powieść dla nieco starszych czytelników. Trochę fantastyczna, trochę sensacyjna, powiedziałbym też, że odrobinę filozoficzna, choć podkreślę tę odrobinę, żeby nie straszyć czytelników. A w przyszłym roku? Leży już w wydawnictwie kolejna rodzinna pozycja, trochę być może podobna w klimacie do „Taty w garnku”. Poza tym zacząłem niedawno nową powieść, ale zbyt mało sam jeszcze o niej wiem, żeby coś zdradzać publicznie.
D.K.: Dom Książki przegapił „Aplikację”, ale nie ma tego złego! Niebawem święta, wiem, co będzie pod choinką! Serdecznie dziękuję za rozmowę, cieszę się na nowe zapowiedzi. Życzę w imieniu swoim i czytelników wielu pomysłów, ciekawych konceptów i dobrej zabawy przy pisaniu. Potem będzie nasza czytelnicza radość – do zobaczenia przy półkach księgarskich w nadchodzącym roku! Aaa i na spotkaniach autorskich!!!
Dom Książki/Editress
Paweł Beręsewicz – anglista, tłumacz, autor opowiadań, powieści i wierszy dla dzieci i młodzieży. Laureat Nagrody Literackiej im. Kornela Makuszyńskiego, Nagrody Literackiej Miasta Stołecznego Warszawy oraz nagrody w II i III Konkursie Literackim im. Astrid Lindgren.
Król Myszy / Zuzanna Orlińska ; ilustracja na okładce Marcin Minor ; [mapa Mikołaj Kamler]. Łódź : Literatura, 2021. 391, [1] strona ; 22 cm.(Uczeń sztukmistrza T. 1) (A To Historia!)
Warszawa, początek XIX wieku. Ludwik XVIII, z Bożej łaski król Francji i Nawarry, przebywa kolejny rok na wygnaniu. Snuje plany ocalenia tronu i zachowania pamiątek monarchii. Nie jest to łatwe zadanie, gdyż siatka intryg i zdrad robi się wokół niego coraz bardziej gęsta.
Tymczasem obok tętni życie. Marcin Zięba, syn szewca, codziennie staje do walki z losem o małe radości i dobrą przyszłość. Wspaniałe dokonania wielkich umysłów epoki inspirują do szukania nowych dróg. W korowodzie wyjątkowych postaci spotkamy artystę Ernesta Hoffmana, fizyka Antoniego Magiera i kolorowego ptaka Jordakiego Kuparenkę – wynalazcę, który zostawia nam ciekawy klucz do odczytania świata. Zapewniam, że fascynujących postaci w „Królu Myszy” czytelnik będzie miał pod dostatkiem!
Czy na scenie cyrkowej, czy teatralnej – przedstawienie trwa! Wielkie starcie wartości -„szkiełko i oko”, serce i emocje! A wszystko po to, aby teatr świata ciągle nas zachwycał!
„Król Myszy” to prawdziwa powieść-spektakl, w której wspaniale rozpisane role głęboko poruszają emocje. Jesteśmy marionetkami w wielkim teatrze świata! A może uda się zerwać obezwładniające sznurki?
Zapraszam do lektury „Króla Myszy” i rozmowy z Autorką, Zuzanną Orlińską, która zdradzi „odrobinę” – jak pisze się tak dobre powieści z historią w roli głównej!
Dom Książki: Zacznę od zachwytów nad „Królem Myszy”. Znakomita powieść, imponująca, z rozmachem. Bardzo erudycyjna. Myślę, że dla czytelnika poważnie smakującego w literaturze. Jakiego Pani widziała czytelnika przystępując do pisania?
Zuzanna Orlińska: Muszę przyznać, że rzadko wyobrażam sobie czytelnika, kiedy przystępuję do pisania, chyba, że szczegółowe określenie np. wieku odbiorcy, jest elementem zamówienia od wydawcy. Wydaje mi się, że trzymanie się sztywnych podziałów na gatunki czy kategorie wiekowe tylko szkodzi literaturze. Dobra książka pozostanie dobrą książką, mogą po nią sięgać zarówno dzieci jak dorośli. Gdybym miała określić, dla kogo piszę, powiedziałabym pewnie, że tworzę takie książki, jakie sama chciałabym przeczytać mając kilkanaście lat. Jako nastolatka bardzo lubiłam przygodowe książki historyczne. Podobało mi się, gdy autor umiejętnie wplatał wątki fikcyjne pomiędzy prawdziwe wydarzenia. Mimo woli przyswajałam też sporą dawkę wiedzy. Tu pora wyznać, że próbną maturę z historii o panowaniu Kazimierza Jagiellończyka napisałam opierając się niemal wyłącznie na tym, co zapamiętałam z „Historii żółtej ciżemki” Antoniny Domańskiej. I dostałam czwórkę z plusem!
D.K.: Myślę, że to doskonała zachęta dla przyszłych maturzystów, aby sięgali po powieści historyczne! A „Król Myszy” to między innymi fascynująca historia Ludwika XVIII zrośnięta z historią rozbiorowej Polski, która okazuje się doskonałym materiałem na powieść. Co sprawiło, że właśnie ten moment historii przyciągnął Pani uwagę? Kogo i dlaczego znajdziemy w tej powieści?
Z.O.: Wszystko zaczęło się od mojej poprzedniej książki, czyli rodzinnego spacerownika po cmentarzu Powązkowskim[1], który pisałam na stypendium miasta Warszawy. Przygotowując się do pisania o pochowanych tam osobach, zwróciłam uwagę zwłaszcza na postaci żyjące w Warszawie na przełomie XVIII i XIX wieku. Cóż to była za plejada niezwykłych bohaterów! Czytając o nich, od razu poczułam energię tego miejsca i czasu. Warszawa pod panowaniem pruskim i w początkach epoki napoleońskiej była miastem kontrastów, w którym wschód stykał się z zachodem, przepych mieszał się z nędzą, a na ulicy mijali się wybitni uczeni, artyści, lekarze, wynalazcy. Takie postaci jak Antoni Magier, zegarmistrz Gugenmus, Samuel Bogumił Linde, Wojciech Bogusławski czy doktor Walenty Gagatkiewicz – to właściwie początki warszawskiej inteligencji. W pobliżu przebiegała granica, pojawiali się więc także liczni szpiedzy, prowadzący swoje skomplikowane gry. To był wymarzony temat na powieść. Jej trzon stanowią równolegle śledzone losy trzech, jakże różnych, ale całkiem prawdziwych postaci: Antoniego Magiera, fizyka i meteorologa, który przez ponad ćwierć wieku wywieszał na drzwiach swojej kamienicy prognozy pogody dla Warszawy, Jordakiego Kuparenki, mechanika i wynalazcy, twórcy ruchomych teatrzyków i pioniera lotów balonowych oraz E.T.A. Hoffmanna, niemieckiego kompozytora, rysownika i pisarza, prekursora powieści fantastycznej, który pracował w Warszawie jako pruski urzędnik. Pomiędzy tymi trzema krąży główny bohater, Marcin Zięba, próbujący odnaleźć własną drogę.
D.K.: Ten fragment historii, którą Pani opowiada – żyje. Tętni, zachwyca. Jak udaje się Pani panować nad tak ogromnym światem powieściowym, w trakcie jego kreacji? Postacie historyczne, fikcyjne, piękny historyczny sztafaż, detale. Widać wielką pracę, staranność, dbałość. I jednocześnie nic nie przytłacza nadmiarem. Jakie umiejętności warsztatowe są szczególnie przydatne?
Z.O.: Z punktu widzenia autora pisanie książki historycznej to oczywiście dużo więcej pracy, niż w przypadku powieści obyczajowej lub fantastycznej, bo ogromnie dużo czasu zajmuje czytanie źródeł i poszukiwanie materiałów. Ale i satysfakcja z wykonanego zadania jest większa, bo samo konstruowanie opowieści przypomina rozwiązywanie łamigłówki. Trzeba tak połączyć fakty, by pozostała między nimi przestrzeń na fabułę. A czasami (co wymaga jeszcze bardziej misternych zabiegów) udaje się sprawić, że dzięki fabule fakty nabierają nowego znaczenia. Jest to jednak praca dla cierpliwych. Nie zaczynam pisać, dopóki nie jestem przekonana, że swobodnie poruszam się w tym świecie, że wiem, jaki widok otwiera się za każdym rogiem. Dopiero wtedy mam pewność, że miejsca, w których toczy się akcja, nie będą jedynie płaską makietą scenograficzną. To samo tyczy się bohaterów. Nie lubię książek, w których postacie historyczne mówią współczesnym, potocznym językiem, bo język jest wyrazem mentalności epoki. Chcę raczej pokazywać ludzi takimi, jakimi mogli być naprawdę. Z drugiej strony drażni mnie także nadmierne „staropolskie” stylizowanie wypowiedzi, bo też wydaje się sztuczne.
D.K.: To niejedyna Pani powieść, w której historia gra pierwsze skrzypce. Kiedy ta predylekcja do historii dała o sobie znać?
Z.O.: Jak już wspominałam, zawsze lubiłam czytać powieści historyczne. W liceum byłam w klasie humanistycznej i miałam bardzo wymagającą nauczycielkę historii. Uczyła nas między innymi jak korzystać ze źródeł, jak ich poszukiwać, co przydaje mi się do dziś. Pamiętam, że przed maturą wielokrotnie podchodziłam do zaliczania dwudziestolecia międzywojennego i może nieprzypadkowo w tej epoce osadzona była akcja mojej pierwszej powieści historycznej, „Detektywów z klasztornego wzgórza”.
D.K.: Wykorzystuje Pani swoje umiejętności i wiedzę znakomicie. W „Królu Myszy” mamy przecież wiele historycznych smaczków. Z klasą ożywia Pani przeszłe zdarzenia. Czy ta powieść może być potraktowana jako wyjątkowo przyjemna lekcja historii?
Z.O.: Mam nadzieję, że tak. Myślę, że po przeczytaniu powieści historycznej w głowie nie muszą pozostać wszystkie fakty i daty. Ważne, żeby podczas lektury mimo woli nasiąkało się atmosferą epoki. Marzy mi się, żeby czytelnik mojej książki, widząc obraz, film kostiumowy, lub słysząc jakieś nazwisko mógł sobie przypomnieć, że kojarzy mu się właśnie z „Królem Myszy”.
D.K.: A propos lekcji historii, wspomniała Pani wcześniej o swojej znakomitej książce o Powązkach „Miasto pamięci”, która ukazała się w zeszłym roku. To wydawnictwo jest świetnym materiałem podczas spacerów po cmentarzu. Widziałam Pani relacje z takich właśnie „lekcji” zwiedzania cementarza z młodzieżą. Jak młodzi ludzie uczestniczą w takich zajęciach? Czy to udane i satysfakcjonujące dla Pani spotkania?
Z.O.: Te spacery są bardzo ciekawe, bo pokazują, że historia jest jednocześnie fascynująco odległa i zarazem całkiem bliska. Odległa, bo często doświadczenia i mentalność ludzi, żyjących w dawnych czasach, nie mieszczą się nam w głowie. Bliska, bo w gruncie rzeczy odkrywamy, że mimo odmiennego kostiumu i warunków życia jesteśmy do nich podobni. Na cmentarzu, w obliczu spraw ostatecznych, jest to szczególnie widoczne, bo nagrobki opowiadają o ludzkich uczuciach, a uczucia się nie zmieniają.
D.K.: Wracając do „Króla Myszy”. Los Marcina Zięby, syna szewca, i Jordakiego Kuparenki przecina się w dramatycznych momentach, to doskonale skomponowane życiorysy fikcyjnego bohatera i historycznej postaci. Jak osiąga się taki efekt?
Z.O.: Marcin jest postacią fikcyjną, ale umieściłam go w prawdziwym świecie i dbałam o to, aby jego losy były prawdopodobne. W sąsiedztwie kamienicy Magiera w drugiej połowie XVIII wieku mieszkało aż jedenastu szewców, być może któryś z nich miał nawet na nazwisko Zięba :). Poprowadzenie losów Marcina było dla mnie najtrudniejsze w trzecim tomie jego przygód, który się jeszcze nie ukazał. Zahacza on o czasy wojen napoleońskich. Dużo o nich wiemy z podręczników i innych publikacji naukowych, wciąż na przykład roztrząsane są przyczyny klęski kampanii rosyjskiej Napoleona. Zależało mi jednak na przedstawieniu tej wojny z punktu widzenia jej uczestnika, jednego z pionków na planszy. On przecież nie miał takiej wiedzy, jaką dysponowali generałowie i stratedzy. Postanowiłam więc oprzeć się na pamiętnikach żołnierzy, zwyczajnych uczestników walk. I odkryłam, że ich prawdziwe losy są nierzadko dużo bardziej fantastyczne niż fabuła wymyślona przez pisarza. Cudowne ocalenia, niezwykłe zrządzenia losu, ratunek przybywający w ostatniej chwili – sądzę, że żaden czytelnik nie uwierzy mi, że tego sama nie wymyśliłam!
D.K.: Odświeża Pani postać E. T. A. Hoffmanna, znanego chyba przede wszystkim z autorstwa „Dziadka do orzechów”. Pokazuje nam Pani, jak w głowie Hoffmanna mogła tworzyć się ta historia. Rodzi się pytanie, jak postać Hoffmana i jego twórczości, kreowała się w Pani wyobraźni?
Z.O.: E.T.A. Hoffmann jest niesłusznie w Polsce traktowany wyłącznie jako autor „Dziadka do orzechów”. Często kojarzy się zresztą z wersją baletową, której libretto oparte jest na francuskiej przeróbce Dumasa. Ale Hoffmann to przede wszystkim prekursor niemieckiego romatyzmu, autor, którego groteskowy, ironiczny humor i niesamowita wyobraźnia wpłynęły chociażby na twórczość Edgara Allana Poe czy H.P. Lovecrafta. Jego pobyt w Warszawie pozostaje w zasadzie niezauważony przez polskich i niemieckich badaczy. Dopiero pod koniec pracy nad książką udało mi się nawiązać kontakt z panem Piotrem Lachmannem, człowiekiem, który od lat na różnych polach walczy o przywrócenie Hoffmanna Warszawie. Zanim zaczęłam z nim korespondować, byłam skazana na źródła niemieckie. Z trudem przedzierałam się na przykład przez listy, które Hoffmann wysyłał z Warszawy do przyjaciół, nie tylko z powodu archaicznie już brzmiącej niemczyzny, ale także dlatego, że korzystałam z będącej w wolnym dostępie wersji złożonej gotycką czcionką. Żeby lepiej rozszyfrować tekst, przepisywałam go sobie ręcznie. Mam nadzieję, że ta żmudna praca pozwoliła mi na tyle wczuć się w umysłowość i język pana Hoffmanna, by wiernie przedstawić tę postać w książce 🙂
D.K.: W imieniu czytelników, już dziękuję za tę Pani pracę, bo istotnie, Hoffmann nabiera w powieści bardzo konkretnych kształtów i pojawia się w mało znanych kontekstach. Będąc jeszcze przy wątkach artystycznych – to, co szczególnie zwraca uwagę w „Królu Myszy” to swego rodzaju teatralność, którą Pani wyjątkowo umiejętnie podtrzymuje. Powieść – spektakl. Postacie przypominają poniekąd lalki, marionetki, a efekt ten dopełnia praca Jordakiego Kuparenki, który ostatecznie potwierdza czytelnicze przeczucia – oto człowiek jako marionetka, a życie to rola do odegrania. Czy takie odczytanie jest uprawnione? Albo inaczej, czy jako Autorka, byłaby Pani zadowolona z takiego odczytania?
Z.O.: Tak, nieprzypadkowo pierwszy, roboczy tytuł książki brzmiał „Theatrum mundi”, czyli „Teatr świata”. Warszawa staje się tu sceną, na której rozgrywają się niezwykłe wydarzenia, takie jak próba zamachu na wygnańczego króla Francji, Ludwika XVIII, dokonana przy pomocy zatrutych marchewek. Mieszkańcy Warszawy są też marionetkami w teatrze wielkiej polityki początków XIX wieku. Odgrywają swoje role, ale większe potęgi pociągają za sznurki. Myślę, że możliwości interpretacji tego wątku znalazłoby się jeszcze dużo więcej.
D.K.: Na pewno! Daje Pani czytelnikom ogromne pole do popisu w interpretacjach 🙂 I należy podkreślić, że Warszawa jest również bardzo ważnym bohaterem w tej powieści. Plan Miasta Warszawy Mikołaja Kamlera, który „otwiera” powieść jest bardzo przydatny w poruszaniu się po fabule 🙂 A klimat miasta wyjątkowo oddaje ilustracja na okładce, autorstwa Marcina Minora.
Z.O.: Wymarzyłam sobie Marcina Minora jako ilustratora tej książki i byłam bardzo szczęśliwa, że wydawczyni także widziała go w tej roli. To artysta, którego z jednej strony cechuje niezwykle drobiazgowe podejście do kostiumu, architektury, stylu epoki, z drugiej strony jego prace mają wspaniały, magiczny klimat. Takie połączenie wydawało mi się idealnie pasujące do „Króla Myszy”. I nie pomyliłam się! Kiedy zobaczyłam okładkę, pomyślałam, że to pewnie pierwsza moja własna książka, którą bym w ciemno kupiła w księgarni 🙂 Bardzo się cieszę, że ta współpraca będzie mieć ciąg dalszy. Wiem, że ilustrator już zabiera się za okładkę do drugiego tomu. Niedawno rozmawialiśmy o topografii Warszawy i o kolorystyce ówczesnych balonów, myślę, że możemy się spodziewać czegoś równie pięknego i nie mogę się doczekać!
D.K.: Zapowiada się obiecujący, zgrany duet. Pierwszy tom jest niezbitym dowodem 🙂 Powracając do fabuły – w powieści ściera się rozum i emocje. Ernst Hoffmann – artysta, Antoni Magier – naukowiec. Szkiełko i oko? Czy serce? Co do Pani, jako Autorki mocnej przemawia?
Z.O.: Na rozstrzygnięcie tego dylematu proszę poczekać do zakończenia drugiego tomu cyklu, pod tytułem „Powietrzny żeglarz”. Weźmie w nim udział sam Adam Mickiewicz, ale nie mogę zdradzić niczego więcej 🙂
D.K.: No i finał. Crème de la crème! Otwarte, dramatyczne zakończenie. A na okładce zapowiedź drugiego tomu. Co czeka Marcina Ziębę i Jordakiego Kuparenkę? Czy jednak uchyli nam Pani nieco rąbka tajemnicy?
Z.O.: Myślę, że sporo już zdradziłam. Mogę tylko obiecać, że drugi tom, „Powietrzny żeglarz”, i trzeci – „Sobowtór” przyniosą jeszcze wiele dramatycznych zwrotów akcji.
D.K.: Serdecznie dziękuję za rozmowę, za to, że podzieliła się Pani swoimi warsztatowymi tajemnicami, wiedzą i skrupulatnością w pracy godnej podziwu. Czytelnik Pani książek powinien czuć się doceniony i bardzo poważnie potraktowany! Takiej literatury potrzeba nam w księgarniach w dużych ilościach! No i mamy zapowiedź kolejnych tomów, które na pewno będą wspaniałą podróżą przez dzieje i niebanalną opowieść! 🙂 Czekamy…
Editress
Zuzanna Orlińska – absolwentka Wydziału Grafiki warszawskiej ASP, pisarka, ilustratorka książek, czasopism i podręczników. Twórczyni strony internetowej Kiedy byłam mała poświęconej literaturze dla dzieci i młodzieży. Laureatka nagrody Guliwer w krainie Olbrzymów, przyznawanej przez redakcję czasopisma “Guliwer” (2013). Mama Szymona i Julka. Kiedy nie ma nic do napisania ani narysowania, najchętniej zajmuje się czytaniem.
Zachmurzenie umiarkowane / Barbara Kosmowska ; ilustracje Marcin Minor. Łódź : Wydawnictwo Literatura 2020. – 224 strony. Literatura piętro wyżej.
I wreszcie jest! Długo oczekiwana przez czytelników – książka Barbary Kosmowskiej dla dorosłych. Wchodzimy w strefę „Zachmurzenia umiarkowanego” , ale bez obawy! Aby rozbudzić czytelnicze apetyty, zostawiam małe wprowadzenie w fabułę…
Życie zaczyna się po sześćdziesiątce w domku na ogródku działkowym? Cóż, koniec roku może zasiać w głowie różne pomysły na nowe rozdanie. Ale czy można zrezygnować z „małżeńskiego szczęścia”, bo groszek z marchewką serwowany był zbyt często? Sprawy niestety nie są tak proste. Zdrowa zielenina doprawiana przez lata goryczą wzajemnych pretensji, nie przejdzie dłużej przez gardło. Najsłodszy sernik i czekoladowe muffinki nie zabiją cierpkości wspólnych lat z upiorną teściową na karku, brakiem zrozumienia i narastającą obojętnością. Karol już to wie. Jego żona niebawem się dowie, gdy przywita Nowy Rok samotnie na sofie.
Na ślubnej fotografii nie ma już wyrazistości, jak w całym życiu Karola i Róży. Emerytowany weterynarz i redaktorka kiepskich romansów stają na rozdrożu wspólnego życia. Deszczowe chmury zasnuwają małżeńskie niebo. Niebo? Do raju zbyt daleko, aby się wahać. Męska decyzja, kobieca duma i kociołek gotowy! W tym wszystkim dorosłe córki, przyjaciółki jak barwne ptaki i ekstrawaganckie postacie, które scalają Karola i Różę na zawsze.
Nie wszystko w ich życiu należy spisać na straty. Umiarkowany bilans, jak zachmurzenie, jest do zaakceptowania. Czas pogody i niepogody to rzeczywistość każdego z nas.
Dom Książki: Barbara Kosmowska powraca po 6 latach z powieścią dla dojrzałych czytelników – „Zachmurzenie umiarkowane” ma właśnie premierę. Czym dla Pani jest ten „powrót” i nowa powieść dla dorosłych?
Barbara Kosmowska: … ogromnym stresem! Powracającą uparcie obawą, że mogę rozczarować Czytelnika. Że nie wykorzystałam tych sześciu lat na wymyślenie powieści, która spełniłaby oczekiwania większości odbiorców. Zwłaszcza, że sama nie byłam pewna, czy ta powieść jest wystarczająco dobra, choć była dla mnie ważna, gdy nad nią pracowałam. Gdyby nie recenzja mojej przyjaciółki, wybornie znającej się na literaturze i aprobata Wydawczyni ‒ pewnie nie byłoby dzisiaj naszej rozmowy, a książka wciąż dojrzewałaby w ciemnej szufladzie komputera 🙂
DK : Główni bohaterowie to dojrzałe małżeństwo, po 60-tce, stojące przed widmem rozwodu. I to nie zdrada jest powodem rozejścia się dróg wypróbowanego związku. Trudna decyzja, gorycz rozstania, ale i nowe plany na życie. Pokazuje Pani, że w dojrzałym życiu również jest miejsce na spełnianie marzeń, radykalne zmiany i nowe rozdania. A zatem – nadzieja mimo wszystko? Każda, nawet trudna sytuacja jest szansą – w każdym wieku i w każdej okoliczności?
B.K.: Większość małżeństw na jakimś etapie życia staje na progu, rozważając, jak go przekroczyć. Często, choć już wiadomo, że wyczerpały się małżeńskie baterie, brakuje nam odwagi, by rozpocząć nowe rozdanie. Nie wiemy, czy ktoś zechce nam towarzyszyć w tej najtrudniejszej grze o szczęście, którego samo wyobrażenie jest trudne. Boimy się rozpocząć wszystko od nowa, przekonani, że to niewiele zmieni. Łatwiej zażegnać kryzys, wrócić do dawnych schematów, bezpiecznych kątów, oswojonych praktyk codzienności. Łatwiej ‒ ale czy lepiej? Powieść nie jest zachętą do rozwodów i rozwiązków, jest jednak próbą odpowiedzi na pytanie, które codziennie zadają sobie setki ludzi: co tracimy, ale i co możemy zyskać w sytuacji niemal beznadziejnej, dającej jednak szansę poznania samego siebie, swych pragnień i potrzeb.
DK: Czy intencją tej powieści jest ucieczka od stereotypu seniora, który najczęściej nam towarzyszy? Ciepłe kapcie, spokój i uparte utrzymywanie status quo. Żadnych porywów serca i szaleństw?
B. K.: Na pewno! I dziękuję za tę sugestię! Dopiero w wieku senioralnym zrozumiałam, jak bardzo w pewnych sferach współczesności wielbiącej młodość jesteśmy albo niewidzialni, albo postrzegani, zwłaszcza przez pokolenie córek i synów, jako „szlafrokowa” pomoc domowa, bo przecież „swoje już przeżyliśmy” i czas poświęcić się innym. To zdumiewające, jak łatwo ubrać dojrzałych ludzi w piżamy, zdejmując z nich marzenia o miłości, radości życia, kiedy się zmierzcha, ale przecież jeszcze wciąż świeci słońce….
Fot. Z archiwum domowego Autorki
DK: Róża czy Karol? Która z postaci jest bliższa Pani sercu? Komu Pani najbardziej sekunduje?
B.K.: Początkowo stawiałam na Karola, choć zachował się, nie ukrywajmy, trochę podle. Lubiłam jednak jego wrażliwość i chłopięcy urok, którego jego żona nie dostrzegała. Ale w miarę pisania Róża stawała mi się coraz bliższa. Jakbym znajdowała z nią wspólną, kobiecą więź. Pewnie dlatego zapragnęłam, by zasłużyła na sympatię i podziw Czytelnika. Bo Róża jest uroczą egzemplifikacją tej optymistycznej wersji wydarzeń: wszystko jest możliwe, w każdym wieku i o każdej porze życia.
DK: Czy miała Pani pokusę, aby inaczej zakończyć powieść?
B.K.: Pewnie tak. Jestem w końcu tradycjonalistką 🙂 Ale każde inne zakończenie skazałoby powieść na metkę historii romansowej. Wolałam więc otworzyć bohaterom drzwi do ewentualnych wzlotów serc i porywów miłości, a zająć się problemem moim zdaniem ważniejszym ‒ relacją wspólnego życia z jej wszystkimi bolesnymi i przemilczanymi niedoskonałościami.
DK: Konfrontuje Pani rodziców z ich dziećmi. Pokazuje swego rodzaju sztafetę pokoleń. Powtarzalność życiowych błędów, rozczarowań. Rodzice nie są idealni, spadają z piedestału. Zostają wątpliwości. Dzieci Róży i Karola przyglądają się rodzicom, znają ich charaktery wychowując się w cieniu ich związku i mają obawy, czy nie podzielą podobnego losu. Jakie daje im Pani szanse na udane relacje? W dzisiejszym świecie to chyba jedna z najtrudniejszych sztuk. Trwać w udanym związku. Karol i Róża to anty-przykład? Przestroga?
B.K.: Przestroga i nie. Z moich skromnych obserwacji wynika, że znacznie większy kłopot utrzymania związku mają ludzie młodzi. Popularny wśród nich szybki rozwód to jedyny pomysł, aby zapobiec wszelkim nieporozumieniom. Seniorzy, którzy zdążyli się polubić, potrafią świetnie funkcjonować w parach, nie oczekując od życia więcej. Bywają też współuzależnieni, nawet od kłótni czy awantur, pogodzeni z codziennym piekiełkiem, w którym się budzą i zasypiają. Tymczasem Karol i Róża mają szansę odnaleźć w życiu to, czego im brakowało. Takie szukanie ma swoją cenę, ale może być nagrodą, jeśli oboje odkryją, że stają przed szansą na lepsze, ciekawsze, własne życie.
DK: „Zachmurzenie umiarkowane” to również powieść o przyjaźni. Szczególnej. Damsko-damskiej. Jawi się ona nad wyraz burzliwe i zaskakująco. Jak to jest z zaprzyjaźnionymi kobietami w obliczu kłopotów? Obraz w powieści nie jest jednoznaczny… gdzieniegdzie padają cienie…
B.K.: Bo kobieca przyjaźń bywa złożona jak same kobiety. Niejednoznaczna, frapująca, dominująca. Jej utrata bardziej boli niż małżeńskie nieporozumienia. Każda z nas doświadczyła utraty przyjaciółki, tej na śmierć i życie. I czy to było w szkole podstawowej, czy na Uniwersytecie III Wieku, rozpacz, gorycz i zawód bolą tak samo. Jest to jednak zbyt ważna relacja, aby nie uciekać od tego ryzyka. Poturbowane otrzepujemy się, gotowe znowu zaufać kolejnej, ważnej kobiecie, która przecież wybornie nas rozumie…
DK: Ciężar problemów rozprasza w powieści niebanalny humor i nietuzinkowe postacie – jak pan Fred 🙂 – z życia wzięty, czy całkowicie literacki? Trzeba przyznać, że mocno walczy ze stereotypami 🙂
B.K: Ha, ha, ha… Tak! To mój ulubiony bohater, ale nie do końca papierowy. Powraca w kilku powieściach pod innym imieniem i z inną energią. Ale zawsze jest nietuzinkowym menelem, nieco kłopotliwym, na swój sposób szarmanckim, zawsze uroczym… Miałam szczęście sąsiadować z pierwowzorem Freda. Był moim sąsiadem i przyjacielem. Ilekroć wkracza do moich książek, wiem, że sekunduje mi z góry. I dopiero wtedy przypominam sobie, jak bardzo za nim tęsknię.
Fot. Z archiwum domowego Autorki
DK: Róża pracuje jako redaktorka. Dowiadujemy się, że redaguje kiepskie powieści dla kobiet. Istotnie na rynku takowych nie brakuje. Jak się Pani zapatruje na tę nadprodukcję literacką, która często pochłania wartościowe tytuły? Ważne, aby cokolwiek czytać, czy jakość jednak ma znaczenie?
B.K.: Niezręcznie mi krytykować czyjąś twórczość, ale myślę, że jako czytelniczka, nie literaturoznawczyni, też mam prawo odnieść się do chłamu, którego rzeczywiście nie brakuje. Ubolewam nad tym, to oczywiste. Pocieszam się myślą, że może lektury grafomańskie staną się początkiem odważniejszych wypraw po bardziej ambitne książki, ale zawsze myślę o powieściach świetnie napisanych, ważnych, literacko ambitnych, które mogą zniknąć pod hałdami gniotów z piękną okładką. Niepowetowana strata. I dla czytelników, i dla skromnych pisarzy, dalekich od celebryckiej pychy i agresji.
DK: Temat świeży i jeszcze nieoswojony, bo dotyka nas pierwszy raz. Życie w czasie pandemii – jak się Pani znajduje w tej sytuacji? Sprzyja tworzeniu, czy dekoncertuje?
B.K.: Mam nieszczęście być na „kwarantannie pandemicznej” o wiele dłużej niż inni. Przechorowałam pół roku, a wyjście ze szpitala zbiegło się z pierwszymi doniesieniami o wirusie. Pojawił się w najgorszym dla mnie momencie, gdyż nagle znalazłam się po stronie osób „wysokiego ryzyka”. Szczęśliwie mogę pracować w domu, co pozwala zapomnieć o licznych niebezpieczeństwach. Bardzo pomaga mi w tym trudnym czasie mój partner. Mimo to, wiele się zmieniło. Tęsknię za spotkaniami i ludźmi. I posmutniałam… Natomiast nagła niewola pozwoliła mi dokończyć historię Karola i Róży, napisać zabawną książkę dla dzieci, zanotować kilka nowych pomysłów. Mimo różnych ograniczeń próbuję cieszyć się życiem. Nieśpiesznie. To także dotyczy pisania. Żadnych „pandemicznych” ruchów. Żadnego ulegania obsesji twórczej. Książka musi dojrzeć nie tylko do moich oczekiwań. Także do oczekiwań czytających, a to wymaga skupienia i czasu.
D.K.:W imieniu czytelników, serdecznie dziękuję za nową powieść i za rozmowę, mam nadzieję, że niebawem spotkamy się wszyscy twarzą w twarz na spotkaniu autorskim. W zdrowiu i dobrym humorze. Tymczasem delektujmy się lekturą!
Trudno dziś o spotkanie z pisarzem face to face. Spotkania autorskie zostały – miejmy nadzieję chwilowo – odstawione na bok. Może jesienią autorzy wyjdą do czytelników i spotkamy się znowu w bibliotekach czy księgarniach. Pozostają nam „relacje” sieciowe. Ludzie kultury prześcigają się w pomysłach na internetowy kontakt z widzem/czytelnikiem/fanem. W kręgu literackim nie ma posuchy. W serwisie YouTube można znaleźć prawdziwą perełkę!
Fot. Katarzyna Wasilkowska
Katarzyna Wasilkowska, autorka znakomitych, nagradzanych książek dla dzieci i młodzieży[1], w ramach stypendium Ministerstwa Kultury i Dziedzictwa Narodowego w poniedziałki i czwartki o godzinie 17.00 czyta powieść kryminalną „Pierścień kurantów”. Prawdziwym smaczkiem jest to, że książka jak dotąd nie była publikowana, ale miejmy nadzieję, że niebawem będzie. To kolejne przygody Jowanki i jej przyjaciół. Wielbiciele „Jowanki i gangu spod Gilotyny” mogą uzupełnić wiedzę o dalszych losach bohaterki i dać się wciągnąć w wir fascynującej fabuły!
Wszystkie opublikowane odcinki znajdziecie właśnie tu!
Dom Książki miał okazję zapytać Autorkę, jak wygląda praca nad powieścią w odcinkach:
Dom Książki:Pani Katarzyno, tworzy Pani dla czytelników wyjątkowego „audiobooka” na podstawie swojej nieopublikowanej wcześniej powieści. Jak się Pani znajduje w roli lektora własnej książki?
Katarzyna Wasilkowska: Niepewnie. Przede wszystkim dlatego, że powieść jest surowa, a to znaczy, że nie spoczęło na niej oko żadnego redaktora. Mogą być w niej błędy, które nie miałyby prawa pojawić się w książce drukowanej. Oczywiście staram się wyłapywać niedoskonałości, bardzo dbam o stylistykę, zachowanie logiki, interpunkcję, całą tę formalną stronę, ale jako autorka pewnych rzeczy mogę po prostu nie zauważyć, potrzebny jest dystans i spojrzenie drugiej osoby. Tę rolę pełni redakcja, a „Pierścień kurantów” jest jej koncertowo pozbawiony. No a potem taki niewygładzony tekst muszę odczytać publicznie. Brzmi jak kara w jakiejś paskudnej szkole, czyż nie? Albo samobiczowanko, ha ha. Tę niepewność podkręca jeszcze brak szkolonego głosu, pojęcia nie mam o emisji, artykulacji, dykcji, oddechu, wszystko robię intuicyjnie i najlepiej jak potrafię, ale to jednak amatorka.
DK: Co sprawia największą trudność w tym przedsięwzięciu?
KW: Jak pewnie większość ludzi nie przepadam za brzmieniem swojego głosu, a tu muszę odsłuchiwać nagrany materiał, czasem kilka razy. Amatorszczyzna ma swoje granice – nie mogę wypuścić na świat przekręconych wyrazów, połkniętych głosek, czy entuzjastycznie wykrzykiwanych refleksyjnych zdań.
DK: Odcinki są również „ilustrowane”. Kto wyszedł z pomysłem, aby urozmaicić opowieść graficznie?
KW: Najbardziej obawiałam się, że gapienie się w babę gadającą monotonnie przez dziesięć-piętnaście minut będzie dla słuchaczy kompletnie niestrawne. Typowe audiobooki działają na zasadzie radia: słuchamy, zajmując się innymi czynnościami. Nie tylko nie przeszkadzają, ale nawet uprzyjemniają na przykład prowadzenie samochodu, gotowanie, prasowanie, czy jogging. Wizja ma to do siebie, że wymusza więcej uwagi, angażuje wzrok, przytrzymuje odbiorcę. Chciałam te seanse jakoś urozmaicić i wykorzystałam pasję syna, Konstantego, który rysuje właściwie bez przerwy. Rysował zanim jeszcze nauczył się mówić. Razem wybieramy odpowiedni fragment, a potem Kostek według własnego pomysłu, na wizji, tworzy do niego ilustrację. Doceniam jego zaangażowanie, bo odcinków jest sporo i zabawa zmieniła się trochę w obowiązek, ale na razie nie marudzi. Myślę, że pod koniec powieści wykorzystam jeszcze moją najmłodszą córkę, Felę. Będzie tam fragment, który może potrzebować “dziewczynkowego” punktu widzenia, a poza tym dopełni rodzinnego wymiaru tego koronawirusowego projektu. Dodam, że czołówkową muzykę dzwonów, skomponował w prezencie mój brat Stefan Wesołowski, który na co dzień pracuje nad znacznie poważniejszymi przedsięwzięciami.
Konstanty Wasilkowski podczas ilustrowania. Fot. Piotr Vasco Wasilkowski
DK:Wspaniale, projekt dopięty na ostatni guzik! Tymczasem do akcji przyłączyły się także biblioteki. Jakie otrzymuje Pani sygnały, opinie?
KW: To prawda, kolejne odcinki i informacje o „Pierścieniu” są udostępniane przez prawie trzydzieści bibliotek z Polski, ale także z Czech, Ukrainy, partnerem projektu została nawet Polska Szkoła w Dublinie. Niektóre z nich organizują konkursy i różne inicjatywy wokół fabuły. Na przykład najstarsza grupa dzieci z Przedszkola Panienki z Okienka z Gdańska założyła własny gang, Gang z Okienka. Mają bardzo poważne plany i umieram z ciekawości, co wyknują.
DK:Gang z okienka – to brzmi obiecująco!Oby coś wyknuli! 🙂 Czy powieść jakoś Panią zaskoczyła podczas czytania? Przychodzą na przykład jakieś pomysły, aby ją uzupełnić, wprowadzić dodatkowe zmiany?
KW: Tak się zdarzało się w pierwszej części, w „Jowance i gangu spod Gilotyny”. Nakreśliłam postaci, a potem niektóre się zbuntowały i za nic nie chciały być takimi jakimi je wymyśliłam. Nie miałam wyboru, musiałam ustąpić. W „Pierścieniu kurantów” bohaterowie są konsekwentni, każdy ma swoją osobowość i wszyscy są dla mnie przewidywalni, ale ucieszyłam się bardzo, kiedy nagle w klasie Jowanki pojawiła się Monika Szmidt. Myślę że to bardzo potrzebna postać… potrzebna zwłaszcza Jowance. Była kiedyś w moim życiu taka Monika. Zresztą, oprócz wymyślonego wątku kryminalnego jest tu więcej z życia niż bym chciała. To znaczy, wolałabym, żeby w życiu nie spotykały dzieci sytuacje, jakie trafiają się głównej bohaterce, ale niestety rzeczywistość jest inna.
DK:Czy możemy się spodziewać „Pierścienia kurantów” w wersji „klasycznej”, papierowej?
KW: Nie mam pojęcia. Bardzo bym tego chciała, ta wirtualna forma powieści jest dla mnie ciekawym eksperymentem, ale to jak dziecko nie do końca urodzone. Może jestem ortodoksem, jednak dla mnie papier jest ciągle podstawowym wcieleniem tekstu. Rynek książki jest kapryśną panną, wydawcy starają się sprostać jego wymaganiom, zobaczymy, czy przeczytany w sieci kryminał dla dzieci będzie wystarczająco atrakcyjny, żeby opublikować go w tradycyjnej formie.
DK:Czas przymusowej izolacji sprzyja tworzeniu nowych fabuł? Czy Katarzyna Wasilkowska przygotowuje nowe teksty dla swoich czytelników, jeśli możemy uchylić rąbka zawodowych tajemnic?
KW: Jeszcze tego lata powinny ukazać się dwa tytuły w Wydawnictwie Literatura: „Świat Mundka” dla nastolatków i „Jagodowy dziadek” dla młodszych dzieci, są też inne teksty, niektóre już w przygotowaniu, inne czekają na decyzje wydawnicze. W tej chwili mam na warsztacie całkiem zabawną historię o pozbawionym poczucia humoru niespełnionym detektywie Ewaryście Pączku (opowieść trochę odsunięta na brzeg stołu przez „Pierścień”, ale zaraz do niej wracam). A następne w kolejce są książki dla dużo starszego odbiorcy. Coraz wyraźniej układają mi się w głowie i już zaczynam odczuwać to niecierpliwe swędzenie, ale trudno pisać kilka większych rzeczy jednocześnie. Książka, a zwłaszcza powieść to zaborczy dzieciak, roszczeniowy i wymagający bardziej niż najsroższy szef, ha ha.
W imieniu słuchaczy „Pierścienia kurantów” gratuluję pomysłu i wykonania. Dom Książki życzy, aby powieść znalazła się niebawem na półkach w księgarniach i w bibliotekach wraz z innymi zapowiadanymi tytułami! Czekamy z niecierpliwością! Dziękuję za rozmowę!
[1] Niebajka o Mikołaju (Fundacja Centrum św. Jacka, 2020)
Kobra (Wydawnictwo Literatura, 2018)
Baltazar wraca do domu (Wydawnictwo Literatura, 2017)
Królestwo, jakich wiele (Wydawnictwo Literatura, 2016)
Mleczak (Wydawnictwo Literatura, 2016)
Jowanka i gang spod Gilotyny (Wydawnictwo Literatura, 2015)
Ta strona korzysta z ciasteczek, aby świadczyć usługi na najwyższym poziomie. Dalsze korzystanie ze strony oznacza, że zgadzasz się na ich użycie. Więcej informacji use of cookies