Archiwum kategorii: Reportaż

Świat z czerwonej cegły, którego już nie ma…

Familoki : śląskie mikrokosmosy / Kamil Iwanicki. Gliwice : Editio, © 2023. – 255, [1] strona : ilustracje, fotografie, mapy ; 21 cm.

fot. Dom Książki/Editress

„Familoki. Śląskie mikrokosmosy” Kamila Iwanickiego to znakomicie opowiedziane historie, te duże i małe, wokół robotniczego domu z cegły. Tu zdecydowanie uprościłam „definicję” familoka, ponieważ Kamil Iwanicki udowadnia, że familoki bywały urozmaicone architektonicznie. Najbezpieczniej skorzystać z dookreślenia „familoki to robotnicze domy wielorodzinne”, jak w rozdziale Istota familoka, podaje autor. Zresztą bardzo dokładnie rozpracowuje istotę tego budynku, który stał się doskonałym pretekstem, aby opowiedzieć o ludzkich losach na tle wielkiej historii. O zwykłym codziennym życiu, gdzie czasem „sadza się maże na łoku”. To opowieść o wielkiej cywilizacyjnej zmianie, opowieść o górnośląskim życiu, obyczajach, języku, tradycjach. O początkach Górnego Śląska jako regionu przemysłowego, a także o wpływach innych kultur, które są widoczne do dziś.

„Familoki. Śląskie mikrokosmosy” to opowieść o świecie, którego już nie ma, czy też świecie, który zanika, choć nie brakuje tych, którzy próbują ratować i ocalać od zapomnienia familokowe kolonie, które wytworzyły coś własnego, swoją kulturę, obyczaje, swoje życie w gromadzie ludzi, których łączyło tak wiele, a których już nie ma.

Pozostają wspomnienia, dokumenty, fotografie w cyfrowych archiwach, które bogato ilustrują książkę Iwanickiego. I przyznaję, że jest to bardzo sentymentalna podróż. Znawcy Śląska, badacze, dawni mieszkańcy, pasjonaci otrzymują od autora szansę, aby ciekawie i z wielkim znawstwem opowiedzieć o ceglanych domach i życiu wokół nich. Przechowują ten „familokowy” depozyt i próbują ratować. Rewitalizacja to słowo odmieniane przez wszystkie przypadki, gdy mówi się o tych ceglanych robotniczych koloniach. Klasycznym przykładem jest Nikiszkowiec, który stał się turystyczną atrakcją, a sądzę, że jeszcze wiele innych familokowych osiedli może uzyskać podobny status. Już dziś bardzo popularne stają się spacery po ceglanych koloniach, które prowadzi także sam autor książki.

Familoki jeszcze stoją, często w opłakanym stanie, ale są i można jeszcze podarować im drugie życie. Zniknęło jednak bezpowrotnie coś innego. Dawni mieszkańcy i ich życie. Często trudne, ale przede wszystkim wspólnotowe. Ten dodatkowy podtytuł, który znajdziemy na okładce: „Opowieść o mieszkańcach ceglanych domów”, jest dla mnie kluczem do tej książki. I w całej tej prawdziwej opowieści, najbardziej poruszały mnie obrazy codziennego, skromnego życia, w którym ludzie starali się funkcjonować jak najpełniej. Było biednie, ale bardziej po ludzku. Rodziny były wielodzietne, ojcowie pracowali po dwanaście godzin, matki, babki „ogarniały” rodzinną codzienność. Z okien pomalowanych na czerwono lub zielono omy zerkały na wnuki albo klachały ze sobą przed domem. Ludzie pomagali sobie i dzielili się tym, co mieli. Oczywiście, nie można tylko idealizować, były także kłótnie, na przykład o kolejkę do wychodka czy piekarnioka,  ale żyło się nadal wspólnie. Życie toczyło się wokół  kuchennego stołu, w jednym pokoju, bo gdy się miało dwie izby, to ta druga była odświętna i rzadko bywała w użyciu. O tej codziennej egzystencji opowiadają sami mieszkańcy familoków, opowiadają w śląskiej godce. We fragmentach literackich przemawia natomiast Janosch albo Horst Bieniek, których autor często cytuje lub się na nich powołuje.

Obok siermiężnej rzeczywistości były także inne wymiary, w których królowały beboki, czy utopce. Jak wykazuje Iwanicki, miały one bardzo praktyczne zastosowanie. 🙂 Wszystko czemuś musi służyć, jak klopsztanga, na której nie tylko trzepało się dywany.

Trzeba koniecznie podkreślić, że lektura bardzo wzbogaca słownictwo z zakresu śląskiej godki, a autor wszystko skrupulatnie przekłada na polski :), żaden czytelnik nie poczuje się zagubiony.

Robotniczy los i bogaci założyciele kopalń, hut. Bajkowa historia „Kopciuszka ze Śląska”, pałace i ajncle dla górników-kawalerów. Święta Barbara, śląskie wigilie i prawdziwi zbójnicy. Bo to prawdziwie zagmatwany świat, w którym przeplatają się wszystkie porządki. Znakomicie udało się to autorowi ująć.

Familok wali się już dzisiaj, Nad familokami górują dymiące kominy i czarne hołdy, Familoki to miejsca przeklęte – to trzy tytuły końcowych rozdziałów. Jakie były, jakie są i będą familoki? Jaki będzie ich los? Warto zajrzeć do książki Kamila Iwanickiego, który interesująco opowiada o przeszłości, teraźniejszości domów z cegły, a także ciekawie kreśli wizję ich przyszłości, która wbrew wszystkiemu jest pełna nadziei. Nie brakuje bowiem ludzi, którzy jej sprzyjają.

Editress

Hałda historii

Od Katowic idzie słońce / Anna Malinowska. Wydanie I. – Wołowiec : Wydawnictwo Czarne, 2022. – 317, [3] strony ; 23 cm.

Fot. Dom Książki/Editress

Pierwsza myśl związana z Katowicami – przemysł, krajobraz industrialny. Kopalnie, huty, stężenie zanieczyszczeń w powietrzu powyżej normy. Tak, był taki czas, kiedy podawano codziennie w ramach wiadomości z regionu, ile i czego jest za dużo w katowickiej atmosferze. W tym sadza, co się maże na „łoku…”

A ja widzę trochę inaczej. Pamiętam neonowy czajniczek na ulicy Stawowej, który puszczał neonową parę i pijalnię czekolady w obecnej alei Korfantego. Sklep z towarami pochodzenia zagranicznego na Warszawskiej i saturatory pod Zenitem. Górujący Spodek i Katedrę Chrystusa Króla. Mój obraz miasta jest zdecydowanie inny, bardzo sentymentalny. Osobisty. Sadza mi nie przeszkadza. Hutniczo-kopalniany krajobraz też nie. Znam inne obrazy. Dlatego myślę, że reportaż Anny Malinowskiej „Od Katowic idzie słońce” będzie szczególnie bliski tym czytelnikom, których łączy z Katowicami jakaś więź. A gdy się zaczęło życie w tym mieście – jest się wyjątkowo powiązanym.  Bardzo mocno trzymam kciuki za Katowice i cieszy mnie od lat każdy sukces miasta, które zdecydowanie zmienia swoje oblicze. Szuka nowego klucza, nowego otwarcia, poza przemysłem, który znacząco się skurczył. Zamykane kopalnie i huty pozostawiły po sobie pustkę paradoksalnie w wielu wymiarach. Zmienia się charakter miasta. I co za tym idzie, oczekiwania mieszkańców. Anna Malinowska bardzo dobrze nakreśliła ten horyzont przemian. Poznajemy historię miasta, która nie jest długa, a jednak bardzo burzliwa, niejednoznaczna, często trudna, ale także fascynująca. Kattowitz, Katowice, Stalinogród. W samych nazwach odbija się wielka historia. A na jej tle małe historie osobiste, które stanowią sól tej ziemi. Szczególnej, specyficznej. Sól tej reportażowej opowieści.

„Miasto to nie tylko wielkie inwestycje, imponujące budynki, szerokie drogi i masowe imprezy. Miasto to także opowieść, która składa się z tysięcy drobnych historii” – pisze Anna Malinowska i to nam właśnie pokazuje. Dzięki autorce próbowałam sobie wyobrazić w centrum miasta pola ostatniego sołtysa Katowic Kazimierza Skiby. Pojawiające się i znikające kamienice. Przemiany Szopienic, Giszowca, czy Nikiszowca. Ta ostatnia dzielnica jest szczególnym przypadkiem miejskiego sukcesu. Malinowska poświęca jej osobny rozdział i daje nadzieję, że nawet w miejscu, któremu mało kto daje szanse na rozwój i zmiany, można dokonać prawdziwego odrodzenia.

Dawne budynki przemysłowe zamieniają się w miejsca wypełnione kulturą i historią. Doskonałym przykładem jest Muzeum Śląskie, które znajduje się obecnie w dawnej kopalni, tworząc Strefę Kultury wraz z salą koncertową Narodowej Orkiestry Symfonicznej Polskiego Radia oraz z Międzynarodowym Centrum Kongresowym. Katowice stawiają na kulturę.

Autorka przypomina legendarną Grupę Janowską, czyli górniczych artystów malarzy. Bo jak się okazuje nawet w kopalni można znaleźć wielkie talenty. Międzynarodowy sukces Teofila Ociepki to fenomen. Cała Grupa była fenomenem i do dziś pozostaje ważnym zjawiskiem w sztuce Katowic, która w swoim czasie była mocno dostrzeżona. O malarzach z Janowa dowiadujemy się wielu ciekawych szczegółów, bo oprócz triumfu talentu, były też ludzkie dramaty.

Tragicznych życiorysów i zdarzeń w Katowicach nie brakuje. Przypomina o tym tekst związany z pacyfikacją kopalni „Wujek”. Malinowska przedstawia historię fotografów, którzy uwiecznili te dramatyczne wydarzenie. Moment przemiany Katowic w Stalinogród również okazał się tragiczny dla trzech młodych dziewczyn, które postanowiły zaprotestować przeciw nowej nazwie.  

Ludność Katowic to kolejny wielki odrębny temat, nad którym pochyla się autorka. Przyjezdni i miejscowi. Starcia i tarcia. Swój i obcy. Droga do aklimatyzacji i wzajemnej akceptacji. To również ciekawy proces, który odcisnął się na obliczu miasta. W „Cząstkach elementarnych” Michela Houellebecqa bohaterami są dwaj bracia o nazwisku Djerzinski, po dziadku, który w 1919 roku wyemigrował z Katowic do Francji. Takich migracji przez lata było wiele, w różne strony. Jedni wyjeżdżali, inni przyjeżdżali. Tygiel, który wrzał niejednokrotnie, stopniowo stygnie. Nadal jednak nie brakuje rozważań i różnych idei wokół Śląska i jego ludności, chociażby dzięki Ruchowi Autonomii Śląska, który Malinowska również bierze pod lupę.

Reportaż „Od Katowic idzie słońce” to wiele ważnych pytań i spostrzeżeń. Bardzo dobrze ukazuje proces zmian, przy jednoczesnym zakorzenieniu w historii i tożsamości katowickiej ziemi z jej wielkimi postaciami.  Pewnie jak każde duże miasto, Katowice trzeba odkryć samemu, żeby się z nimi zaprzyjaźnić i zrozumieć. Wojciech Kilar urodzony we Lwowie, mieszkający i tworzący w Katowicach, na pytanie co należy robić, aby pisać taką wspaniałą muzykę jak on, odpowiadał – To proste, trzeba mieszkać w Katowicach.

Editress