Archiwum kategorii: Literatura dla dzieci i młodzieży

Cienie dojrzewania

Morten, Emilia i zaginione światy / Reeli Reinaus ; ilustrowała Marja-Liisa Plats ; z języka estońskiego przełożyła Anna Michalczuk-Podlecki. – Wydanie I. Piaseczno : Widnokrąg, 2024. – 187, [4] strony : ilustracje ; 21 cm.

fot. Dom Książki/Editress

„Morten, Emilia i zaginione światy” to kolejna estońska książka dla dzieci i młodzieży, która podbiła moje serce. Autorkę Reeli Reinaus miałam przyjemność odkryć dzięki lekturze powieści „Żona dla taty” i było to bardzo satysfakcjonujące odkrycie. Estońska pisarka z wielkim wyczuciem potrafi dotknąć dziecięcych spraw, nie ucieka od trudnych i niewygodnych problemów. Umiejętnie rozgrywa je fabularnie i zawsze zostawia nadzieję.

W najnowszej powieści Reeli Reinaus, która ukazała się w tym roku na polskim rynku wydawniczym, bohaterem jest nastolatek, który zbyt wiele dźwiga na bądź co bądź dziecięcych plecach.

Życie w beznadziei, ciągłym strachu, z dnia na dzień. Tak można najkrócej podsumować los Mortena. Ten ciężar spada na czytelnika z każdej strony. Lęk w domu, lęk w szkole, żeby się nie wydało, żeby nikt nie zauważył, nie komentował, nie pytał. Rozpaczliwe ukrywanie tego, co dzieje się w czterech ścianach pseudodomu. Ciągłe pilnowanie się, kontrolowanie, żeby nic nie zdradzić. Potworna samotność. Bieda, przemoc. Życie w ciągłym pragnieniu, aby coś się zmieniło:

Pragnął z całych sił, by coś się wydarzyło. Obojętnie co. Żeby coś zmieniło jego życie, nadało mu nowy bieg. By zdarzyło się coś takiego, co wyciągnęłoby go z tego bagna, w którym pogrążył się już niemal po szyję.

Trzeba przyznać, że lektura łapie za serce. Wiele jest takich emocjonalnych obrazów, które budzą niezgodę, żal, nawet gniew, w związku z tym, co spotyka chłopca. Bo Morten tkwi w bagnie z nie swojej winy. Całą odpowiedzialność ponoszą dorośli. Tym bardziej przejmujące jest to, że nastolatek dzielnie niesie swój los i czasem tylko rozpaczliwie pyta, dlaczego spotyka go tak jawna niesprawiedliwość. Po czym stara się ze wszystkich sił pudrować potworną rzeczywistość. Udaje mu się to między innymi dzięki bardzo dobrym wynikom w nauce, dzięki aparatowi fotograficznemu, którym robi profesjonalne zdjęcia. Jednak nie wszystko da się ukryć. Siniaki długo lubią wątpliwie „ozdabiać” skórę.

I pośrodku tego wszystkiego pojawia się Emilia. Tajemnicza dziewczyna spotkana na mokradłach. Morten znajduje wreszcie kogoś, z kim może popatrzeć w gwiazdy i zapomnieć o lęku. Historia Emilii robi na chłopcu wielkie wrażenie. Dzięki niej Morten zaczyna wierzyć, że jeszcze wszystko jest możliwe, jeszcze jest w stanie wyjść na prostą, uciec od tego upiornego życia, bo Emilia już nic nie może zrobić.

Wielką wartością tej powieści jest także wprowadzenie wątków estońskiej historii, folkloru, tradycji, a także obrazów przyrody. Wysepka na bagnach i niezwykłe spotkanie z Emilią jest okazją, aby przenieść czytelnika w inny, nieznany świat. Przyroda jest w ogóle ważnym bohaterem w tej powieści, przynosi Mortenowi spokój i zachwyt nad światem, który mimo wszystko jest piękny. Przełamuje beznadziejność, która otacza nastolatka. Jednooki kot Nurru jest także częścią tej wyjątkowej rzeczywistości, która ratuje Mortena przed utratą wiary w lepszą przyszłość.

Morten, Emilia i zaginione światy” to bardzo dobra propozycja czytelnicza dla chłopców. Męski bohater jest na pewno atutem, ale sam sposób opowiadania, swego rodzaju surowość, brak taniego sentymentalizmu, siła Mortena i jego moralna przewaga nad dorosłymi, może być bardzo pociągająca. W obliczu kiepskiego czytelnictwa chłopców jest to naprawdę dobra powieść na zachętę.

Mimo wielu trudności i cierpienia, które rzucają drugie cienie na codzienność Mortena, Reeli Reinaus nie zostawia bohatera w beznadziei. Ostatecznie wiele da się zrobić i dla Mortena, i dla Emilii. Lekturę polecam również dorosłym czytelnikom, jest w niej bowiem wiele wątków, które warto przemyśleć z dorosłego punktu widzenia.

Książka w tłumaczeniu niezawodnej Anny Michalczuk-Podlecki porywa, wzrusza i ostatecznie podnosi na duchu.

Editress

Czytanie na plaży

Sezon wakacyjny w pełni. Doskonały czas na nadrabianie zaległości w przyjemnych okolicznościach przyrody. Trudno, aby dźwigać że sobą pokaźną biblioteczkę. Wygodniej zabrać solidny zestaw e-booków. I tak w tym roku na helskim piasku towarzyszą mi książki: “Korowód” Jakuba Małeckiego, specjalnie zostawiony na wakacje. Trochę z obawą, bo ostatnie książki Małeckiego nie zachwyciły mnie. Liczę, że wreszcie dostanę lekturę na poziomie “Rdzy”.

Spoza nurtu powieściowego “Chłopki. Opowieść o naszych babkach” Joanny Kuciel-Frydryszak, książka dostrzeżona i solidnie już nagrodzona. Czas wreszcie przeczytać 🙂

Dom Książki/Editress

I coś z czeskich klimatów, czyli nominowana do najważniejszej czeskiej nagrody literackiej Magnesia Litera w kategorii powieść dla dzieci i młodzieży “Blbá Vendula” Noemi Cupalovej. Przyznaję, że już okładka zrobiła na mnie spore wrażenie, a tekst wraz z ilustracjami dopełnił doskonałej całości. Pod dziecięcym gniewem może kryć się wiele dorosłego zła, które sączy się do młodej duszy i głowy, by tam zostać i prowadzić do wielu emocjonalnych szkód. Nie wiem, czy książka doczeka się polskiego tłumaczenia. Myślę, że byłoby warto przedstawić ją polskiemu czytelnikowi. Ma bowiem mocny i wyraźny przekaz.

Książki, które wpadają w ręce latem mają szczególny status. I długo zostają w pamięci. A te czytane podczas wakacyjnego wypoczynku wyjątkowo długo towarzyszą. Wpadam tu dziś tylko na chwilę z szybkimi rekomendacjami i uciekam do czytania! Więcej będzie zapewne od września!

Miłych wakacyjnych lektur!

Editress

Letnia altanko-czytelnia zaprasza!

Witajcie na wakacjach, najlepiej w Chudegnatach, do których zaprasza Katarzyna Wasilkowska. Nie ignorujcie tego zaproszenia, bo to znakomicie spędzony czas, nawet komary są do zniesienia wśród humoru i w towarzystwie ciotki Krychny, która jest „dorosłym na opak”. Na czym to polega? Sprawdźcie sami, nie zamierzam psuć nikomu lektury, przekonuję jednak, że „Wakacje w Chudegnatach” to strzał w dziesiątkę! Rekomenduję na bardzo dobry początek właśnie raczkujących wakacji. Piękna chwila 🙂 najlepiej ją celebrować w pierwszorzędnym towarzystwie. Na zachętę dorzucam jeszcze moje poobijane papierówki o obłędnym zapachu. Absolutnie doskonałe połączenie!

Fot. Dom Książki/Editress
Dziękuję Autorce za czerwcowe odwiedziny i te piękne, osobiste zaproszenie na wakacje 🙂

Zabrałam wszystkie lektury, które chciałam polecić do swojego ogrodu, w którym upalnie, ale i aromatycznie, wspomniane papierówki robią swoje, plus lawenda. Ogrodowa altana będzie letnią czytelnią, a może i jesienną? Tu się znakomicie czyta. Życzę wszystkim Państwu cudownych miejsc do czytania przez całe lato i polecam kilka tytułów, aby zabrać w te miejsca.

Zacznijmy od tego, co możecie poczytać przy stoliku, czyli „Przy stoliku w Czytelniku” Jarosława Molendy. Czar kawiarni literackiej, w której można było spotkać wielkie osobowości. Tęskno się robi na tę myśl. Książka pięknie wydana, bogata w fotografie, okładki, plakaty, oddaje ówczesny klimat. Samo jej przeglądanie sprawia przyjemność, a lektura pochłania bez reszty! Z myślą, że takich miejsc już nie ma, polecam zajrzeć do “Czytelnika” i przenieść się pomiędzy stoliki pasjonujących rozmów i wyjątkowej atmosfery: We wspomnieniach Marka Nowakowskiego lokal w Czytelniku “stanowił salon literacki ówczesnej Warszawy”. Poznawałem kolejnych wybitnych pisarzy, cierpiąc tortury onieśmielenia, niepewności. Czułem się jak człowiek z zabitej deskami prowincji. Ściskałem prawicę Tadeusza Konwickiego, Adolfa Rudnickiego, Kazimierza i Mariana Brandysów, Bohdana Czeczki.

Zapraszam zatem na ten literacki salon….

fot. Dom Książki/Editress

Nastrojona literacko, sięgam po tytuły z ulubionej serii. Książki o książkach. O jednej z nich pisałam już wcześniej. „Portable magic” Emmy Smith doczekała się tłumaczenia i mamy polską wersję. (Można zrobić plebiscyt, która okładka lepsza :)). Obie wersje trafiły do mnie w prezentowym trybie urodzinowym i z wdzięcznością kolejny raz polecam. Opowieści o książkowej fascynacji, ekscentryczności, a nawet szaleństwie pokazuje wyjątkową siłę tego papierowego przedmiotu, którego mocy poddało się wielu śmiertelników 🙂 Podobnie “Bibliofollia czyli szaleństwo czytania” Alberto Castoldiego. Książka erudycyjna, wciągająca w książkowe szaleństwo wielkich autorów jak Flaubert, Eco, Calvino, Borges, Canetti, Balzac czy Musil. Szaleństwo i magia, skupiona wokół książek to chyba najwłaściwsze połączenie. Każdy książkowy maniak to wie 🙂

Czas uciec w powieść. Może na Sycylię? To chyba dobra destynacja na lato. “Ucieczka Anny” to fabuła wspomnieniowa, nostalgiczna, wzruszająca od pierwszych zdań. Przyznaję, że sięgam po tę powieść, bo jak zawsze musi się pojawić wśród lektur powieść z serii z Żurawiem i okładką Małgorzaty Flis. Wybór okazał się przedni. Zaskakujące, że książka jest debiutem literackim. Mattia Corrente pisze o życiowych wyborach, które zawsze mają swoje konsekwencje, które nigdy nie “funkcjonują” w oderwaniu od innych. Wplątują bliskich w tę sieć decyzji, którzy często mogą nie rozumieć, w czym biorą udział i dlaczego tak. Dlaczego Anna ucieka po wielu latach małżeństwa? Jej mąż, Severin poszuka tej odpowiedzi, w mieszaninie uczuć, zdarzeń, scen. Tekst pociąga od pierwszych zdań, zasiewa emocje i skłania do natychmiastowego przyłączenia się i towarzyszenia bohaterowi.

A teraz może coś dla schłodzenia? Czeska pisarka Petra Soukpová potrafi zmrozić i nie owijać w bawełnę. Powieść “Pod śniegiem”, to kolejna “rozbiórka” rodziny na części pierwsze. Wspólna droga trzech sióstr do rodzinnego domu to świetna okazja do wybuchu emocji. Specjalistka od krojenia rodziny – jak piszą o autorce, kroi przy pomocy kilku bohaterów rodzinne relacje. Każdy ma swój kawałek. “Pod śniegiem” to już nie nowość wydawnicza, z mojej strony kolejne nadrabianie zaległości. Czytam książki Soukpovej trochę z przekorą, czasem niezgodą na to, co pisze, z poczuciem, że czasem przesadza, jednak lubię się przyglądać jej obrazom, wchodzić w proste, swojskie dialogi wciągające w te rodzinne relacje, które pozostawiają wiele do życzenia. Ma się o czym myśleć 🙂

Dobrze. Posiedzieliśmy, poczytaliśmy, czas ruszyć z miejsca, ale dobrze wyposażeni. W zeszłym roku polecałam książkę Michała Rożka “Nietypowy przewodnik po Krakowie“, który mnie zauroczył, w tym roku daję się zauroczyć przewodnikiem Rożka “Święte miejsca Krakowa”. Autor opisuje najsłynniejsze świątynie i miejsca kultu, ale także te zapomniane. Kraków nazywany drugim Rzymem niezmiennie zachwyca i pociąga – architektura, sztuka, tradycja. Zamierzam się w taki Kraków zanurzyć i polecam Państwu.

I trochę prywatnie. Dla siebie zostawiam książkowy powrót do Pragi, (w tym roku raczej tam nie zawitam), ale ulubiona Malá Strana zostanie ze mną. W drążeniu meandrów językowych nie należy ustawać – także latem. A zatem Jan Neruda i jego “Povídki malostranské” przywołają miłe wspomnienia i będą podnosić level językowy 🙂

Udanych wakacji, urlopów, w dobrym książkowym towarzystwie!

Editress

Środek znieczulający… ze srebrnym zębem :)

Dziewczynka ze srebrnym zębem / Andrzej[ek] Marek Grabowski ; ilustracje Kasia Kołodziej. Łódź : Wydawnictwo Literatura, 2024. 162, [5] stron : ilustracje ; 22 cm.

Fot. Dom Książki/Editress

W zdecydowanie wakacyjnym nastroju, przeczuwając, że są już blisko wolne, letnie dni, proponuję pierwszorzędną lekturę z okazji wyżej wymienionych nadchodzących „zdarzeń” :). Cieszę się, że książka Andrzeja Marka Grabowskiego „Dziewczynka ze srebrnym zębem” kolejny raz pojawia się na księgarskich półkach i chcę to zaakcentować, bo na wakacje dobrze zadbać o prowiant literacki. Takie wznowienia lubię i szanuję :).

Scenarzysta, twórca kultowych programów dla dzieci i młodzieży – Tik-Tak, Ciuchcia, Budzik, Andrzej Marek Grabowski pozwala nam zajrzeć w swoją osobistą historię z dzieciństwa, dziejącą się w szpitalnych salach, na korytarzach, a nawet…  w piwnicy! Historia, która może wywołać zdumienie u dzisiejszego młodego czytelnika. Dlaczego? Dlatego, że jest to powrót do przeszłości, w której nie było kolorowo. Dziecko, które trafiało do szpitala, mogło liczyć na wizytę rodzica raz w tygodniu, przebywało samo wśród obcych ludzi, którzy w dodatku dokonywali różnych przerażających zabiegów, oczywiście w szczytnym celu naprawia zdrowia, ale sonda, punkcja to jednak groza. Zatem stres i samotność to permanentni towarzysze, których należało jakoś obezwładnić i pokonać. Z założenia szpital, to nie jest radosne miejsce, a gdy trzeba mierzyć się z dodatkowymi trudnościami, staje się prawdziwym obozem przetrwania.

Autor pokazuje wszystkie oblicza tego miejsca, jednocześnie dając nam potężne znieczulenie, w postaci humoru, a przede wszystkim Ani – dziewczynki ze srebrnym zębem, która sama w sobie staje się środkiem znieczulającym, dzięki swoim niezwykłym opowieściom i nietuzinkowej osobowości (srebrny ząb również się na nią składa!).  Zamienia ten siermiężny PRL-owski szpital w miejsce sensacyjnych historii, detektywistycznych poszukiwań i ważnych odkryć, które pozwalają spojrzeć na drugiego człowieka inaczej. Ania potrafi rozpalić wyobraźnię na tyle, że wiele trosk znika, przynajmniej na chwilę.

A trosk jest niemało, szczególnie gdy miesiącami przebywa się w szpitalu, z dala od rodziny i poza zwykłym rytmem dnia, bo nawet szkoła przenosi się do szpitalnych murów. Personel nie zawsze jest miły, a zabiegi męczące i nieprzyjemne. Autor pokazuje, jak często brakowało wrażliwości w podejściu do młodego pacjenta, poszanowania jego godności, a także poważnego traktowania jego słów. Dzieci ze stresem radzą sobie różnie, nie każdy umie zachować pogodę ducha, a wtedy… mogą pojawiać się dodatkowe problemy.

Opieka psychologiczna wówczas dopiero pełza, a wiemy, że w takich warunkach szpitalnych jest niezwykle ważna, nie tylko dla młodych pacjentów, ale także dla dorosłego personelu, co znakomicie wybrzmi w tej opowieści. Przyznaję, że z mojej perspektywy, dojrzałego czytelnika, ma ta powieść wiele ciekawych smaczków związanych z czasami, w których się rozgrywa. Jednak nie tylko z tego powodu czytałam ją z wielką przyjemnością. Historie, które opowiada dziewczynka ze srebrnym zębem, są nietuzinkowe, zabawne i tak ciekawe, że z pasją można się im oddać. A „zakulisowe” szpitalne zdarzenia również im nie ustępują. Razem wszystkie te elementy składają się na świetną powieść. A rysunki Kasi Kołodziej doskonale dopełniają całości i też stanowią swoiste znieczulenie (nawet punkcja nie maluje tak strasznie :)).

Jak zapewnia nas autor już we wstępie, wszystko to przeżył na własnej skórze i “wysłuchał” na własne uszy :). Niezwykła znajomość z dziewczynką ze szpitala, która była jak siostra w tym trudnym czasie, może i miałaby swoją kontynuację, gdyby nie dziecięcy wstyd, obawa i pośpiech w zacieraniu śladów :). Nie zdradzę, dlaczego :).

Ale przyłączam się do apelu Autora, wystosowanym na końcu tej opowieści i kolportuję go dalej:

Gdyby tę książkę czytała swoim wnukom pewna babcia Ania, która wiele lat temu leżała w szpitalu reumatologicznym w Warszawie, w sali numer pięć pod oknem, a jej sąsiadem był ośmioletni blondynek, który został jej braciszkiem, bardzo proszę o list pod adres wydawnictwa.   

Gdyby tę recenzję czytała pewna babcia Ania… to proszę o odpowiedź na ten apel :). Takie spotkanie po latach, to byłoby coś :). Ciekawe, ile kapitalnych nowych historii wydarzyło się u dziewczynki ze srebrnym zębem przez te lata…

Editress

Ucieczka, która daje nadzieję

Uciekinierzy / Ulf Stark ; ilustracje Kitty Crowther ; przełożyła ze szwedzkiego Katarzyna Skalska. Wydanie pierwsze. – Poznań : Zakamarki, 2023. – 133, [11] stron : ilustracje ; 20 cm.

Fot. Dom Książki/Editress

„Uciekinierzy” Ulfa Starka wpadli mi w ręce trochę przypadkiem, bowiem poszłam do księgarni z konkretnym planem zakupowym. Jednak okładka i krótki blurb odniosły marketingowy sukces i pomogłam „Uciekinierom” uciec z lokalnej księgarni. Był to bardzo dobry gest z mojej strony, ponieważ bohaterowie cudownie się „odwdzięczyli”. Powieść szwedzkiego autora pochłonęła mnie bez reszty i w niecałą godzinę oczarowana zostałam historią, która niosąc duży ładunek emocjonalny, potrafiła także zbudować i dać tak wiele nadziei. Nie spodziewałam się, że ta nieskomplikowana fabuła zrobi na mnie takie wrażenie.

Jak się później dowiedziałam, książka ukazała się już po śmierci autora i jest kolejną już częścią pewnej opowieści. Wcześniejsze losy bohaterów można znaleźć w trylogii „Magiczne tenisówki mojego przyjaciela Percy’ego”, „Mój przyjaciel szejk w Stureby” oraz „Mój przyjaciel Percy, Buffalo Bill i ja”. Co ważne, można „Uciekinierów” czytać samodzielnie, zupełnie bez straty. Czuję się jednak zachęcona, aby sięgnąć po wcześniejsze fabuły. Myślę, że będzie to ciekawy powrót do przeszłości.

A co takiego ujęło mnie podczas pierwszego spotkania w księgarni? Pozwolę sobie zacytować blurb. Będzie to bezpieczny ruch, ponieważ nie chcę zdradzać zbyt wiele z fabuły:

Dziadek chce uciec ze szpitala, by po raz ostatni odwiedzić swój dom na wyspie, gdzie spędził wiele lat życia. Ten szalony pomysł pomaga mu zrealizować jego wnuczek. Czego mały Gottfrid dowie się o swoim dziadku Gottfridzie podczas tej ryzykownej eskapady?

Dowie się sporo i przede wszystkim stanie wobec trudnych życiowych zdarzeń, z którymi dorośli kiepsko sobie radzą, a Gottfrid poradzi sobie znakomicie. Ma w sobie cudowną naturalność, dziecięcość, która go nie ogranicza, która podpowiada mu, co robić i napędza go, gdy pojawiają się problemy, niezręczności i poważne dylematy. Szuka rozwiązań, często bezkompromisowo. Bycie dzieckiem paradoksalnie pewne sprawy mu ułatwia.

A jaki jest dziadek? Dziadek jest prawdziwy. Z krwi i kości, nie jest „obrazkiem” miłego staruszka. Nie jest miłym i sympatycznym starszym panem, który rozdaje wszystkim uśmiechy. Przeciwnie. Złośliwy, arogancki, często rozdrażniony, nieźle daje się we znaki. I rodzinie, i personelowi medycznemu. Kiedy na chwilę, podstępnie opuszcza szpital, pielęgniarki oddychają z ulgą.

Dziadek jest „zbyt”. Zbyt wściekły, zbyt uparty, zbyt szalony. Ale Gotffrid właśnie takiego dziadka lubi. Zupełnie się nie zraża jego ciężkim charakterem. Bardzo chce mu pomóc. Znajduje nawet pomagierów, którzy mu to ułatwiają. Eskapada na wyspę się udaje i przynosi wiele ważnych odkryć. Za czym tęskni dziadek, czego się boi, w co wątpi, czego pragnie, leżąc samotnie na szpitalnym łóżku, otoczony obcymi ludźmi, którzy nawet nie mają pojęcia, co czuje i czego mu tak naprawdę brak.

Wnuk spisuje się na medal. Zupełnie inaczej jest z synem dziadka, ojcem Gotffrida. Obcość, obojętność, niechęć tworzy mur między dorosłym synem i zaawansowanym w latach ojcem, który ma „starte, za duże i zbyt zużyte serce”.  

I tylko słoik borówkowego dżemu, który dawno temu zrobiła babcia, jest jak życiodajna kroplówka, dawkowana po łyżeczce każdego dnia może zdziałać cuda. Dziadek jest coraz słabszy, ale milszy. Pomaga mu w tym także słownik, który daje mu nadzieję na ponowne zobaczenie się z babcią w lepszym świecie. Dlaczego? Nie zdradzę.

Gotffrid ratuje dziadka. Wyciąga z marazmu, daje nadzieję, wlewa w schorowane serce wiarę, zapełnia pustkę, która go paraliżowała i czyniła nieznośnym. Ulf Stark pokazuje, że warto dotrzeć do wnętrza drugiego człowieka, pozwolić mu nazwać swoje lęki, głośno o nich powiedzieć. Wówczas wszystko może się zmienić, nawet największa złość i zgorzknienie potrafią zamienić się w łagodność i czułość.

Piękna i wzruszająca opowieść, przez którą się płynie z ulgą do samego brzegu. Ukłony dla tłumaczki, Katarzyny Skalskiej za „udostępnienie” polskim czytelnikom tej wyjątkowej opowieści. Proszę bacznie przyjrzeć się również ilustracjom Kitty Crowther, które nadają tekstowi dodatkowego smaku i siły.

Editress

Czytelniczy letni prowiant

Chyba nikomu nie umknęło, że nadeszło wreszcie lato, dla wybrańców wakacje :),  a dla „mniej wybranych” wizja urlopu. Może mi się zdaje, ale to chyba całkiem dobry czas dla książek. Papierowych, elektronicznych, audiobooków – forma nieważna. Można nadrabiać zaległości. Kiedyś to był również dobry czas dla przewodników turystycznych, szczególnie gdy ktoś samodzielnie planował wyjazdy. Podróżowanie z papierowym przewodnikiem może nie jest już dziś tak popularne. Tyle informacji jest w sieci. Czasem zdawkowe wskazówki wystarczają. Szkoda. We wszystkich przewodnikach, które mam na półkach są ślady każdej podróży – bilety, ulotki… Archiwizacja wspomnień.

Po lekturze tekstu Josefa Kroutvora w “Toposie (1-2 2023)” – O kawiarniach Pragi, mam w sobie jeszcze więcej pewności, że warto jednak zadać sobie trochę trudu. Wyszperać, wyszukać, odnaleźć w źródłach, po które rzadko się sięga. Wyjść nawet poza klasyczny przewodnik. Ten nostalgiczny esej o praskich kawiarniach, których już nie ma, zasiał we mnie myśl, żeby spróbować inaczej – patrzeć, zwiedzać, odkrywać. Może właśnie pójść trasą tego, czego już nie ma? A może śladami kogoś, kto rozpływa się już tylko w historii (w tym samym numerze “Toposu” Przemysław Dakowicz opisuje Pragę jako “miejsce postojów” Mozarta – może warto je zobaczyć)?

Albo odkryć miejsca pozornie dobrze znane w innym świetle. Dać sobie opowiedzieć miasto, zabytki z nowej perspektywy, nie “jak zwykle”? Tak, jak robi to Michał Rożek w “Nietypowym przewodniku po Krakowie”. Postawmy na nietypowość wrażeń, starannie dobierając książki, czasopisma i delektując się swoim wyborem.

Fot. Dom Książki/Editress

Bo latem czyta się inaczej. Lektura inaczej smakuje i inaczej odkłada się w pamięci. Chyba życzliwiej patrzę na “wakacyjne” fabuły, rzadko trafiam na kiepskie historie, a może jest to właśnie kwestia dobrego przygotowania czytelniczego prowiantu? Tak, na pewno warto dobrze się przygotować. Dobra powieść to podstawa. Musi być wśród urlopowych lektur. Tomasz Różycki i jego “Złodzieje żarówek” to znakomita kompania. Porzućcie nadzieję, wy, którzy wychodzicie na blokowy korytarz… w czasie późnej komuny. Cóż, dziś to podróż w czasie, ale jaka! Tomasz Różycki ma na to swój pomysł i doskonale go realizuje. Jest “straszno”, wesoło i nawet sentymentalnie. Bardzo chciałabym skreślić zdecydowanie więcej słów o tej powieści z kilku powodów. W tym prywatnych. Mam nadzieje, że w czasie urlopu się uda – urlopu, którego zmitologizowany czas, ma cechy gumy 🙂

Drugi skok w czasie polecam zrobić z Wacławem Holewińskim i jego powieścią “Cieniem będąc, cieniem zostałem”. Ta powieść również wymaga dłuższego tekstu. A w zasadzie jej bohater, Karol Jaroszyński i epoka, w której żył. Holewiński wydobywa z kart historii fenomenalną osobowość, Polaka, który odniósł oszałamiający sukces w czasach, które zadawać by się mogło, nic nie mają do zaoferowania. Zabory, I wojna światowa. “Karol Jaroszyński – postać, która fascynowała mnie od kilku lat. Najbogatszy Polak w historii. Ktoś przeliczył jego majątek i porównał z majątkiem obecnie najbogatszego. Ten ostatni ma ledwie dwadzieścia procent tego, co miał Jaroszyński. Wydaje się, że wszędzie na świecie, choćby tylko z racji bogactwa, byłoby o takim człowieku głośno. W Polsce prawie nikt go nie zna. Zapomniano? Dlaczego?” – pisze w posłowiu Holewiński. Cieszę się, że autor zadał sobie trud prześwietlenia życiorysu Jaroszyńskiego, aby przedstawić losy tej postaci w beletrystycznej formie. Pasjonująca opowieść. Świadomość, że czytamy o losach człowieka z krwi i kości, jeszcze bardziej dodaje rumieńców lekturze. Pierwszorzędnie odmalowany jest również historyczny sztafaż, który jest jednak czymś więcej, niż tylko tłem.

Fot. Dom Książki/Editress

I kolejny skok, żeby rozgrzać “little gray cells”, jak mawiał Hercules Poirot, którego śledztwa w nowych szatach okładkowych odświeża Wydawnictwo Dolnośląskie. W małych szarych komórkach mózgu spoczywa rozwiązanie każdej tajemnicy – mówi niezwykły Belg, który już na zawsze będzie dla mnie miał twarz Davida Sucheta. Cytaty z Poirota, zebrane z okazji 125. rocznicy urodzin Agathy Christie doskonale wygimnastykują mózg i wprawią w dobry nastrój. A to się przyda, aby zasiąść do kolejnej lektury. Debiut powieściowy Juliusza Machulskiego “Wisząca małpa”. Książka, która ma wszystko – detektywistyczne zawiłości, wątek szpiegowski, znakomicie naszkicowane historyczne tło (Polska, rok 1961), detale epoki, niezapomniane postacie, doskonałe dialogi i humor! Cały Juliusz Machulski. Nie zaskakuje, że spod pióra świetnego filmowca wychodzi pierwszorzędna fabuła. A okładka zaprojektowana przez córkę autora świetnie się wkomponowuje w lato z kryminałem.

Fot. Dom Książki/Editress

Bo chciałam dodać, że okładki mają znaczenie. “Samotny dom” zostawiłam sobie na wakacje właśnie z powodu okładki 🙂

Fot. Dom Książki/Editress

A i z lektur młodzieżowych również odłożyłam coś extra! Tym razem nie okładki decydują, choć też są zachęcające 🙂

Fot. Dom Książki/Editress

At last but not least! Czyli poza beletrystyką. Tak, tu również zapewniłam sobie dobry tytuł. “Trzy tłumaczki” Krzysztofa Umińskiego, książka nominowana do Górnośląskiej Nagrody Literackiej “Juliusz”. To trzy życiorysy kobiet, które “sprowadziły” do Polski klasykę francuską i anglosaską (Tolkien, Camus, Austen, Faulkner) – Joanna Guze, Maria Skibniewska i Anna Przedpełska-Trzeciakowska. Niezmiennie fascynując się procesem przekładu, przeczytam z przyjemnością. Tym razem w e-booku.

Fot. Dom Książki/Editress

Zatem, prowiant czytelniczy na wakacje jest. Życzę Państwu, aby lato było kapryśne tylko w lektury, kapryśne w pozytywnym sensie – nietypowe, zaskakujące, poszerzające horyzonty, urozmaicone. Ja postaram się, aby takie było. Wszystko skrupulatnie zapiszę w letnim notesiku. Potem może się nawet z Wami tym podzielę…

Fot. Dom Książki/Editress

Editress

Z dobrego serca powiem ci, jak myśleć!

Mąciciel / Paweł Beręsewicz. Wydanie I. – Łódź : Literatura, 2023. – 204, [4] strony ; 21 cm.

Fot. Dom Książki/Editress

Każdą nową powieść Pawła Beręsewicza witam z przekonaniem, że oto ponownie spotkam się z literaturą, która mnie zaskoczy, zafascynuje, mądrze oczaruje i wywoła uśmiech na twarzy. I już na stracie mogę powiedzieć, że i tym razem nie doznałam zawodu! „Mąciciel” wspaniale zamącił mi w głowie! Mam teraz o czym myśleć i mogę się „pozastanawiać” do woli. Własnej woli, wolnej woli, niczym nieskrępowanej woli… wol… Wolność osobista mi to gwarantuje! Wolny umysł wykonuje! A zatem rozgryzam literacko „Mąciciela” i mówię przyszłym czytelnikom, co należy z tej lektury szczególnie zapamiętać, wziąć sobie do serca, zapisać w notatnikach na czerwono i niebiesko. Na niebiesko to, co dobre i poprawne, na czerwono, to co złe i do odrzucenia. Wskażę dokładnie punkty newralgiczne, treści bezpieczne i niebezpieczne. Proszę mieć na to szczególne baczenie!

Dobrze. To oczywiście „wolne żarty”! Przepraszam, za cztery ostatnie zdania w pierwszym akapicie, coś (lub ktoś) zmąciło mi umysł… Drodzy czytelnicy, czytajcie jak chcecie, ale przeczytajcie, bo warto! Delikatnie chciałam przemycić atmosferę „Mąciciela”, sygnalizując tym samym, co czeka każdego, kto wejdzie w fabułę Pawła Beręsewicza. A czeka go niemały zamęt, zmącenie i mnóstwo pytań, na które odpowiedzi niech szuka najlepiej sam! Jest w tej powieści coś z klimatu „Aplikacji”, wcześniejszej powieści autora, obie wyraźnie i z powodzeniem skręcają w dystopijne rejony. Myślę zatem, że tematyka i styl opowiadania są doskonałą propozycją dla młodego czytelnika.

Przyznaję, że autorowi idealnie udało się oddać to, co dotyka nas w sferze wzajemnej komunikacji, panującej dezinformacji, dyktatu różnej maści poprawności. Wdzierającej się z coraz większą bezczelnością cenzury, narzucaniu jedynie poprawnej wizji świata, stylu życia, idei i wartości. Nie są to komfortowe warunki dla rozwijających się osobowości, które z braku doświadczenia, jeszcze dotkliwiej odczuwają wszelkie eksperymenty, które różni „mąciciele” przeprowadzają na naszych  „żywych organizmach” –  głównie w umysłach. Opowieść toczy się w nieokreślonym czasie, możemy się domyślać, że sięga przyszłości, którą dziś możemy tylko przeczuwać i prognozować. Ta nie jawi się kolorowo. Przesłanki, znaki i symptomy mamy już dziś, w naszej codzienności.

Autor doskonale wypunktował również tę „plemienność” sądów, która dzieli ludzi w różnych sferach życia. To stłamszenie myślenia i jednocześnie dyskusji, której w zasadzie nie ma. Zostaje tylko odbijanie się od jednego fejku do drugiego. No i te przysłowiowe dobre chęci, którymi niejedno ludzkie piekło jest wybrukowane… Z dobrego serca powiem ci, jak myśleć.

Jonasz Kurowski, główny bohater, ma tę szczególną cechę zwaną „umysłowym wiercipięctwem”, które rozpycha obowiązujące szablony. To przepustka do samych problemów, szczególnie w szkole. W świecie bohatera są na to sposoby. Naświetlanie promieniami, które skutecznie ustawią każdego do obowiązującego pionu. Poznajemy Jonasza, gdy przed koniecznością takiego zabiegu staje. Niechętnie i wielką obawą. W ostatniej –  mogłoby się wydawać –  chwili, piętnastolatek otrzymuje koło ratunkowe, które również tylko się wydaje ratunkiem. Bo w „Mącicielu” niczego nie można być pewnym. Skala manipulacji jest potężna i trzeba przyznać, że autor ma niezły rozmach we wprowadzaniu czytelnika w błąd, ślepe uliczki, labirynty, dziurawe płoty, a nawet spróchniałe pnie. Korzysta przy tym obficie z najnowszej technologii i technik zmącenia, które pewnie są pieśnią przyszłości.

Ale, ale…to, co wydaje się technologicznym zbawieniem świata, bywa jego kamieniem młyńskim u szyi. To, co budzi nakazany i jednocześnie fałszywy lęk, może być początkiem czegoś dobrego. Nie da się wszystkiego poukładać jednoznacznie. Często trzeba się zdawać na własną intuicję, wewnętrzny kompas wartości i zdobytą już wiedzę. Choć i ta bywa często polem manipulacji. Co zatem zrobić? Myślę, że czasem i dorośli tego nie wiedzą. W powieści Pawła Beręsewicza nie prezentują się aż tak wzorowo i sami solidnie mącą wodę. Sobie i innym.    

 Muszę przyznać, że „Mąciciel” nie jest łatwą lekturą, zdecydowanie stawia  przed czytelnikiem wymagania. I to mnie bardzo cieszy. W rekomendacji „Mąciciela” Katarzyna Wasilkowska pisze: Samodzielne myślenie staje się deficytem –  mam nadzieję, że ta powieść zmniejszy ten deficyt.   

Editress

Dzieci i ich dorośli

Butelka taty / Artur Gębka ; ilustracje Agata Dudek. Wydanie I. – Piaseczno : Wydawnictwo Widnokrąg, 2023. – 60, [4] strony : ilustracje ; 25 cm.

Radio Zapomnianych Dzieci/ Anja Portin; z języka fińskiego przełożyła Katarzyna Aniszewska. [ilustracje Miila Westin] Wydanie I. – Piaseczno : Wydawnictwo Widnokrąg, 2023. – 280, [4] strony : ilustracje ; 22 cm.

Fot. Dom Książki/Editress

Dużo trosk i kłopotów przysparzają dorośli dzieciom. Potrafią poważnie poturbować młodych adeptów życia, którzy nagle muszą stanąć oko w oko z dylematami i problemami, wobec których są kompletnie bezradni. Do których nie mają klucza, ani kompetencji życiowych.    
Tuż przed nadchodzącym Dniem Dziecka takie refleksji naszły mnie po lekturze doskonałych opowieści, „Butelka taty” Artura Gębki i „Radio zapomnianych dzieci” Anji Portin. Dały mi te książki wiele do myślenia i jednocześnie zachwyciły stylem, nietuzinkowymi konceptami, które tworzą niezapomniane opowieści o sprawach bardzo ważnych i w gruncie rzeczy trudnych do opowiedzenia – biorąc je na warsztat literacki, łatwo bowiem wpaść w pułapkę banału, powtórzeń, stereotypowych obrazów lub w czarny, niestrawny dramatyzm.

Zacznę od niewielkiej fabuły, jaką jest „Butelka taty”. Sposób, w jaki Artur Gębka opowiedział o problemie alkoholowym w rodzinie, to absolutne mistrzostwo! Metafora butelki, która rozgaszcza się w dotychczas spokojnym domu, jest niby prosta, ale daje niesamowity, zaskakujący w efekt, który jest po prostu piorunujący. Często w obiegowych rozmowach, w odniesieniu do alkoholizmu, mówimy o „zaglądaniu do butelki”, czy „wylądowaniu na dnie”. A co jeśli butelka staje się w sposób dosłowny lokatorem, najpierw mała, ignorowana, rośnie i wypełnia wszystko, zabiera przestrzeń, zabiera kontakt? Zasłania, izoluje, dominuje i odpycha. Skąd się wzięła w życiu taty Wojtka? Jakim cudem tak się rozrosła, zabierając przestrzeń do zabawy na dywanie, gier rodzinnych czy tańca?

Każdego dnia butelka czuła się coraz pewniej. Wojtek z niepokojem obserwował, jak przesuwała się w głąb salonu. Przestała się ukrywać.
 – Mamo, dlaczego ona z nami mieszka? – zapytał któregoś dnia chłopiec.
 – Nie zwracaj na nią uwagi – odparła krótko mama, omijając szklany przedmiot jak coś, co nie ma żadnego znaczenia.  

I tak butelka, początkowo ignorowana, staje się głównym i dominującym członkiem rodziny. Wspaniałe jest to, że autor ucieka od wszelkich ocen postaci. Nie oskarża, pokazuje rodzinny dramat, który przeżywają wszyscy. Różne są motywy, dla których dorosły zapada się w alkoholowy nałóg. Autor doskonale wydobył cierpienie całej rodziny i zaproponował koło ratunkowe ojcu, który znalazł się na dnie szklanego potwora.

Znakomite ilustracje Agaty Dudek dopełniają całości. Graficzno – typograficzne rozwiązanie dodatkowo wzmacnia przekaz i wciąga emocjonalnie czytelnika w problemy Wojtka i jego rodziców. Od momentu, gdy pojawia się zuchwała butelka, tekst zaczynają pokrywać zielone plamy, które stopniowo, z rozwojem zdarzeń, coraz bardziej zalewają tekst, aby zupełnie przykryć biel stron. Kleksy te zwracają na siebie uwagę i „przeszkadzają” na swój sposób czytelnikowi, który razem z rodziną Wojtka zostaje osaczony przez nieszczęsną butelkę i jej płynną zawartość, która zalewa spokój i zakłóca codzienność. I czytanie.

W fińskiej powieści „Radio zapomnianych dzieci” Anji Portin, w tłumaczeniu Katarzyny Aniszewskiej, nieszczęsne butelki również odegrają rolę, ale nie tylko one. W tej powieści dorośli-rodzice porzucają swoje role z różnych powodów, zapominając o własnych dzieciach, które zdane są tylko na siebie. Na szczęście… do czasu. Znajdą się bowiem odpowiedzialni dorośli, z „wrażliwym uchem”, którzy wychwycą ciężkie dziecięce wzdychanie, gdy samotność i problemy zupełnie przygniotą. Tak jak Alfreda, głównego bohatera tej opowieści, który pewnej nocy swoim przepełnionym rozterkami wzdychaniem, dotknie wrażliwego ucha Amandy, roznosicielki gazet, właścicielki starego domu z jabłoniowym sadem, która wnieście w życie chłopca i jemu podobnych dzieci wszystko, co najważniejsze i najpotrzebniejsze, aby szczęśliwe dorosnąć.

Dzięki staremu odbiornikowi radiowemu, „Zapomniane Dzieci” – w różnym stopniu porzucone, zaniedbane emocjonalnie – odnajdą nadzieję, pokrzepiające słowo, które Alfred, przy pomocy Amandy będzie nadawał na falach radiowych, tylko im znanych.  

W życiu Alfreda zrobi się baśniowo, magicznie, czasem zabawnie, a na pewno przytulnie. A także smacznie. Ile można jeść sucharki z kiszonymi ogórkami i popijać paskudną herbatą? U Amandy, w towarzystwie kota i wyjątkowego kruka będzie można zjeść gorącą zupę i mnóstwo odmian pysznych jabłek. Toczyć ważne rozmowy i zrobić wiele dobrego. Spróbować zrozumieć też swoich nieudolnych rodziców, którzy czasem nawet nie wiedzą, że krzywdzą.

Pokrzepiające lektury, z wielkim ładunkiem emocji. Zastanawiam się, jakie wrażenie zrobią na młodych czytelnikach, skoro na tych starszych robią kolosalne! (mówię za siebie :)) I jak wiele dzieci znajdzie w nich swoje odbicie, niestety…

Editress

Z pierwszego na drugie?

Siostrzyczka / Izabella Klebańska. Łodź : Wydawnictwo Literatura, 2022
165, [3] strony : ilustracje ; 21 cm.

Fot. Dom Książki/Editress

Utrata pierwszego miejsca na podium jest zawsze bolesna. Jak każda deklasacja, nawet ta pozorna. Takiej bowiem doświadcza Mela, bohaterka powieści Izabelli Klebańskiej „Siostrzyczka”. Jak dojrzewać do bycia starszą siostrą? To trudne zadanie. Autorka prezentuje ciekawe i nietuzinkowe spojrzenie na problem, który zapewne dotyka wielu młodych ludzi, nastolatków (jedynaków), którzy nagle dowiadują się, że będą mieli rodzeństwo. Problem dystansu wiekowego jest w tej powieści bardzo ważny. Dotychczasowy, znany świat, codzienność ulegają znaczącym przemianom. Tak w sferze prozaicznych życiowych spraw, jak również, a może przede wszystkim, w emocjonalnym świecie młodego człowieka.

Rodzi się niepewność, poczucie utraty pozycji w rodzinie, lęk o uczucia rodziców. To, co przez wiele lat było poukładane w rodzinnych relacjach, będzie podlegało przewartościowaniu, zmianom. Dla głównej bohaterki Meli jest to podwójnie trudny czas, ponieważ jako dwunastoletnia dziewczynka, wchodzi w okres dojrzewania. Powstaje tym samym prawdziwy kołowrotek uczuć, który autorce udało się doskonale oddać. Emocje w tym tekście są bardzo dobrze „wygrane” i podkreślone. Widzimy je z wielu stron, są ukazane przez pryzmat postaci dojrzałych i tych młodszych.

Mela otrzymuje dużo wsparcia, ma szansę na mądre rozmowy, które rozjaśniają obawy, lęki, choć oczywiście nie do końca. Przychodzi moment kryzysu, który dla fabuły i bohaterów stanie się katarktyczny. Moment skrajnego napięcia, kumulacji emocji, które wybuchają z mocą!

Mela jest inteligentną, bystrą, utalentowaną artystycznie nastolatką. Odnosi sukcesy w szkole muzycznej, ma również osiągnięcia plastyczne. Pojawiają się pierwsze dojrzałe pytania o to, co właściwe chciałaby robić? Grać, czy malować? Podejmuje ostatecznie bardzo odważną decyzję. Bohaterka dojrzewa na naszych oczach. Ale nie jest w tym sama.

Autorka dała Meli solidny świat. Ma opiekuńczych dziadków, którzy wspierają i oferują pomoc w trudnych chwilach. Rodziców, którzy rozumieją jej obawy. Zrządzeniem losu otrzymuje również przyjaciół w postaci wielodzietnej rodzinny Wiśniewskich, która pomaga dziewczynce w nowej sytuacji. Melania uczy się od nich bycia starszą siostrą. Przy okazji dostrzega, że każda rodzina ma swoje problemy i relacje rodzeństwa bywają trudne, nie da się uniknąć zgrzytów. Należy to wpisać w rodzinny bilans i zaakceptować. To normalne. Każdy na dnie duszy chowa tajemnice, trudne uczucia, o których głośno nie mówi – to również etap, dzięki któremu człowiek dojrzewa. Mela przekonuje się, że wiele osób z jej otoczenia – najbliżsi i znajomi mają swoje sekrety, ciężkie przeżycia, które rzutują na ich zachowania. Ta świadomość przynosi dziewczynce ulgę i stanowi kolejny stopień wtajemniczenia w dorosłość. Złe uczucia wobec rodzeństwa zdarzają się nawet w najlepszej rodzinie. Trzeba o tym rozmawiać.

Mela, w przypływie emocji potrafi otwarcie i dostanie wyartykułować, co ją boli. Jednak często zbyt mocno i nie zawsze w odpowiedniej chwili, co zbudza zdziwienie bliskich. Zbyt długo przenoszone emocje bywają trujące. Stąd pojawiają się pierwsze rysy w relacjach z mamą. Mama, która została obarczona obowiązkami związanymi z opieką nad młodszym dzieckiem, istotnie nie ma tyle czasu i siły, aby wszystkiemu sprostać, tym bardziej że młodsza córka choruje. Urodzona jako wcześniak, ma kłopoty często obecne u dzieci urodzonych za wcześnie. Mała Hela „zabiera” dużej Meli czas, uwagę, a nawet dzień urodzin – dziewczynka rodzi się dokładnie w tym samym dniu, co starsza siostra. Odtąd będą musiały świętować razem.

W powieści pada wiele mądrych słów, spostrzeżeń, które oswajają z nową rzeczywistością. Wartością jest również to, że dorośli nie ukrywają własnych doświadczeń z przeszłości – zwłaszcza dziadkowie i ciocia bohaterki. Korzystają z nich jak ze swoistego egzemplum, aby dodać dziewczynce otuchy i pokazać pewną powtarzalność zdarzeń. Problemy miał i ma każdy, szczególnie w relacjach międzyludzkich – w tym te z rodzeństwem i rodzicami. Wszystko jednak da się przezwyciężyć w dobrym domu. A Mela taki dom ma. Miejsce, w którym można dojrzewać, rozwijać się i nabierać mądrości życiowej.

„Siostrzyczka” Izabelli Klebańskiej bez wątpienia porusza ważny problem, o którym mało się mówi, mam wrażenie, że stanowi swego rodzaju tabu. Cieszę się, że taki głos pojawia się w polskiej literaturze dla dzieci. Być może będzie to powieść dająca wiele otuchy i wsparcia młodym ludziom, którzy nagle stali się starszym rodzeństwem i mają nową, ważną rolę w życiu.

Editress

Nie tylko Kopernik!

Akademia superbohaterów / Tomasz Rożek ; ilustracje: Marek Oleksicki. Gierałtowice : Fundacja Nauka. To Lubię, copyright 2021. 144 strony : ilustracje ; 16×23 cm.

Fot. Dom Książki/Editress

Rok szkolny rozhulał się na dobre, pomyślałam zatem, że warto przyjrzeć się wyjątkowej publikacji, która może mieć swoje praktyczne zastosowanie w nauce, ale i stać się inspiracją  dla tych, którzy czują miętę szczególnie do przedmiotów ścisłych. Ale! „Akademia superbohaterów” – bo o niej mowa, autorstwa Tomasza Rożka, to lektura nie tylko dla młodego czytelnika, również dorośli z pewnością uzupełnią swoją wiedzę i wpadną w zdumienie niejeden raz, czytając te fascynujące życiorysy polskich naukowców.

Od lat jestem pod wrażeniem działalności doktora Tomasza Rożka, który interesująco i przystępnie popularyzuje naukę.  Kanał na YouTubie Nauka.To lubię, odwiedzam nader często, zawsze w wielkim pożytkiem. (W pracy redaktora, wiedza z różnych dziedzin jest bardzo przydana :)). Od 2020 roku Tomasz Rożek prowadzi fundację, która edukuje, ale także przyznaje granty dla młodych naukowców. A mamy ich w Polsce naprawdę wielu i już teraz mogą się pochwalić niezwykłymi dokonaniami. Może i oni – oby! – „zasilą” akademię naukowych superbohaterów w przyszłości? 

Tymczasem możemy podziwiać dokonania polskich naukowców w unikatowej „Akademii superbohaterów” Tomasza Rożka. To nie pierwsza propozycja książkowa dla młodego czytelnika,  autor ma na swoim koncie takie popularyzatorskie bestsellery jak „Kosmos”, „Człowiek” czy „Nauka. To Lubię”. Ciągłe wznowienia świadczą o potrzebach rynku i jakości tych tytułów, które tak chętnie są czytane.

Pod koniec każdego roku polscy posłowie wybierają patronów na nadchodzący rok.  Są wśród nich ludzie nauki. W 2022 roku patronował Ignacy Łukasiewicz, w 2023 roku patronem będzie między innymi Paweł Strzelecki. Sylwetki obu panów można zaleźć w „Akademii…”, ponadto 30 innych życiorysów. Te kompendium naukowych gigantów zachwyca edytorsko. Na uwagę zdecydowanie zasługuje opracowanie graficzne. Absolutnie rewelacyjne ilustracje Marka Oleksickiego, który stworzył prawdziwych superbohaterów, tworzą kompletne edytorskie dzieło, które pracuje w głowie na wielu poziomach. Zachwycająca Wilhelmina Iwanowska, prawdziwa kosmiczna superwoman, „atomowy” Stanisław Ulam, czy pancerny Kazimierz Żegleń już zawsze będą mieli w mojej wyobraźni postać nadaną im przez Marka Oleksickiego 🙂

Nie tylko Kopernik, nie tylko Skłodowska-Curie, a przecież głównie te nazwiska padają, gdy myślimy o wielkich polskich naukowcach. Słusznie, ten duet otwiera właśnie „Akademię superbohaterów”, ale warto skupić się na  tych mniej spopularyzowanych,  których osiągnięcia również były fundamentalne dla świata nauki, a o których Tomasz Rożek pisze z pasją. Przyznaję, że niektóre biografie czytałam z wypiekami.

Przedstawieni naukowcy często wyprzedzali swoją epokę, działali w niesprzyjających czasach –  zabory, wojna, lata komunizmu – to wszystko rzutowało na ich życiorysy. Na wielu biografiach odciska się trudna polska historia. Nadto autor pokazuje, że droga naukowa często wiedzie pod górkę. Bieda, brak zrozumienia, brak sprzyjających okoliczności, a nawet trudności w szkole – nie ułatwiają drogi na szczyt. Czasem droga do naukowej kariery staje się dziełem przypadku… Mieczysław Bekker, znajdując podczas sprzątania książkę z astronomii, pewnie nie myślał, że wyśle łazika na Księżyc. Hilary Koprowski, znakomity muzyk, pewnie nie przewidział, że przypadkowe spotkanie z kolegą na plaży w Rio de Janeiro otworzy nową drogę w jego życiu, dzięki czemu mamy dziś szczepionkę na polio.

Otwarty umysł może wiele. Bo czy w XVII wieku można było myśleć o misjach rakietowych na Księżyc? Kazimierz Siemienowicz dowodzi, że można było. Artylerzysta w armii króla Władysława IV Wazy, inżynier rakietowy, autor kompletnego podręcznika artylerii, z którego korzystano w całej Europie przez ponad 200 lat, wymyślił i opisał w swoim podręczniku rakietę trzystopniową, jak żywo przypominającą rakiety kosmiczne używane w misjach załogowych Apollo.

Jan Szczepanik, prawdziwy  „kolorysta”, nazywany  Leonardem da Vinci z Galicji, tworzy telektroskop – urządzenie do przesyłania obrazów i dźwięku, gdy o telewizji jeszcze nikt nie śnił. Budował kamery filmowe, projektory kinowe, miał wielkie osiągnięcia w barwnej fotografii. Albo Stefan Drzewiecki,  polski Kapitan Nemo, zbudował pierwszy okręt podwodny. A każdy taksówkarz, dzięki jego wynalazkowi, może policzyć, ile kilometrów przejechał i wystawić nam rachunek. Oby nie przyprawił o wzrost adrenaliny, którą odkrył Napoleon Cybulski. Zawsze można się jednak pokrzepić witaminami, które “wybadał” Kazimierz Funk.

Feria wynalazków i burzliwe koleje losów polskich naukowców mogą stanowić kanwę kilku dobrych filmów fabularnych. A w rolach głównych nie tylko mężczyźni. Czas na kobiety. W „Akademii…” mamy sześć superbohaterek. W jakimś komentarzu przeczytałam, że Tomasz Rożek nie zachował parytetów :). Cóż, może dlatego, że nie mógł sobie wymyślać bohaterek, a realnych kobiet-naukowców nie było zbyt wiele. A nawet te, które prezentuje, również nie miały lekko – jak Maria Czaplicka, czy fascynująca Magdalena Bendzisławska, w męskim zawodzie chirurga, w kopalni soli w Wieliczce. Nie mówiąc o Marii Skłodowskiej-Curie, której spektakularny sukces naukowy nie uchronił przed potyczkami z męskim światem naukowym.

Tymczasem kobiety wnoszą coś ekstra. Na przykładzie Zofii Kielan-Jaworowskiej – paleontolog – możemy zobaczyć, jak ważna jest naukowa intuicja, która przynosi badaczce i jej współpracownikom wielki sukces podczas wyprawy na Pustynię Gobi.

Do kobiecej szóstki, zaprezentowanej w „Akademii…” należy także Hanna Hirszfeldowa, działająca w tandemie z mężem, odnosiła sukcesy w badaniu chorób dziecięcych, a jej najważniejsze osiągniecie to badania nad grupami krwi i ich oznaczaniu. No i wspomniana wcześniej superwoman – Wilhelmina Iwanowska, która znacząco „poszerzyła” nam wszechświat.

Zapewniam, że lektura „Akademii superbohaterów” mocno poszerza wiedzę i często zadziwia, uświadamia, jak wielu wspaniałych naukowców mieliśmy. Jak wielu z nich stało w kolejce do Nobla, niestety zbyt długo i bez powodzenia. Warto o nich wiedzieć więcej i dumnie promować.

„Akademia superbohaterów” to bardzo przemyślany projekt, uzupełniony także o grę karcianą, koszulki, plakaty, które składają się na prawdziwą markę. A to jeszcze nie koniec – ponieważ autor daje nadzieję na książkową kontynuację… Liczę, że już niebawem kolejne sylwetki polskich naukowców w opracowaniu Tomasza Rożka, udowodnią, że “superbohaterowie to nie postacie z bajki” – jak pisze autor.

Editress