Po całości

Sprawy, na które przyszedł czas / Petra Soukupová ; przełożyła Julia Różewicz. Wydanie I. – Wrocław : Wydawnictwo Afera, 2022. – 369, [4] strony ; 21 cm.

Fot. Dom Książki/Editress

Historia jednego małżeństwa, a może niejednego?  Zdecydowanie. Petra Soukupová nie odkrywa przed nami nowych lądów. Przecież znamy te historie „że żona go nie rozumie, że wcale ze sobą nie śpią…”. „Sprawy, na które przyszedł czas” to zapis stagnacji i rozpadu relacji, czego należało się spodziewać od samego początku. Dlaczego? Małżeństwo bez fundamentów musi runąć. Bez uczucia, przyjaźni, jasnych motywacji nic na trwałe nie da się zbudować.

Generalnie –  jest dość stereotypowo. Poznajemy parę młodych ludzi, który wiążą się ze sobą. Nie widać w tej relacji szczególnej namiętności. Może ona – Alice – jest zakochana, ale szczególnie mocno to nie wybrzmiewa. W zasadzie nie wiem, co ich motywuje do bycia razem. A zatem, czy można oczekiwać związku do grobowej deski?  

On – Richard – przystojny, poukładany, sportowy typ, emocjonalnie chłodny. Pewnie może się podobać, ale kobieta zakochuje się głównie przez uszy. Kolejne lata upływające bez słów „kocham cię”, dobitnie wyartykułowanych, są nie do przejścia. Tymczasem według męskiego punktu widzenia, jeśli kiedyś tam powiedział te „kocham cię” i nie odwołał, to przecież nadal obowiązuje. A poza tym stara się, dba o rodzinę, to chyba wiadomo jak jest. Nic nowego pod słońcem – uprzedzałam.
Pojawiające się kolejno dzieci to dodatkowe zarzewie konfliktów. Ona przy garach, ta dobra i wyrozumiała, on – 12 godzin w pracy, tyrający na rodzinę, tęskniący za swobodą chociaż w weekendy. Znamy. Klasyczna dychotomia – dobra, poświęcająca się mama, czuła, wyrozumiała (czasem zmęczona i poirytowana) i wymagający, nieobecny tata, do tego pedantyczny gbur, skąpy w okazywaniu uczuć.

Mój stosunek do tej powieści jest mocno ambiwalentny. Z jednej strony jest dość przewidywalna – bo czy zaskakuje tragiczny epilog małżeństwa, gdy jego prolog nie jest specjalnie spektakularny emocjonalnie? Z drugiej strony Petra Soukupová wykreowała wyraziste postacie, o których opowiada ze swadą, dobrze manewrując narzędziami narracyjnymi i potoczystością stylu. A to powoduje, że chce się tę opowieść chłonąć. Jest w tym tekście pewna moc, którą podsyca trzecioosobowy, wszechwiedzący narrator, który wypowiada się za każdego bohatera. Mamy zatem kilka punktów widzenia na tę samą sprawę. Widzimy oczyma dzieci i dorosłych. Każdy filtruje przez swoje emocje. Bohaterowie grają ze sobą, podchodzą się nawzajem. Jedna wielka rozgrywka, w której każdy chce coś uszczknąć i być chwilowym zwycięzcą. W tę grę gładko wchodzą dzieci, doskonale wszystko wyczuwając, rozkładają rodziców na łopatki po swojemu. Aż nadto dobrze widać, jakimi przegranymi są dzieci. I można zaklinać rzeczywistość nową jakością – patchworkową rodziną – jednak to zawsze jest dramat. Wyrwanie z bezpiecznego układu rodzinnego nie pozostaje bez konsekwencji i to również Soukupová  zręcznie podkreśliła.

Autorce udało się wydobyć całą esencję codzienności, pokazując również pewien komizm bohaterów. Nie zanurza swoich czetników w rozpaczy. Mamy twarde realia, w których trzeba się znaleźć. Przecież w zasadzie to się może przydarzyć każdemu. „Tyle wiemy o sobie, ile nas sprawdzono”. Zapewne Alice i Richard mieliby większe szanse, gdyby ich małżeństwo miało solidniejsze podstawy. Ale i tak po tej lekturze pozostaje we mnie niejasne oduczcie, że oni nadal mają szansę. A może się łudzę…

Alice i Richard potrafią dostrzec swoje braki i niedociągnięcia. Ona wie, że mogłaby czasem poskromić język, on, że mógłby dać z siebie więcej.  Jednak te przebłyski refleksji zostają z nimi, bo tkwi w nich niechęć do przyznania się przed partnerem, że faktycznie przekroczyli pewien próg, za którym czai się upadek. Rodzinne zderzenie czołowe zbliża się nieuchronnie.

 „Sprawy, na które przyszedł czas” nie zaskoczą, ale też nie rozczarują czytelnika. Będzie przewidywalnie i znajomo, ale autorka znajduje także swoje indywidualne struny, na których wygrywa własną melodię.

 „…a Richardowi przebiega przez myśl, że chyba naprawdę spieprzył wszystko po całości”. Puenta jest dobitna i nie pozostawia złudzeń. Bohater przegrał, a wraz z nim rodzina. Klasyczna katastrofa małżeńska „po całości”. Być może ta druzgocąca świadomość ruiny jest w stanie ocucić i coś naprawić, stąd moje złudzenia, że Alice i Richard mają jeszcze szansę.

Editress