Dzienne archiwum: 26 października 2021

Samotne piekło w locie

Pusty przelot / Daniel Odija ; [projekt okładki Karolina Lubaszko]. Wydanie I. – Wołowiec : Wydawnictwo Czarne, 2021. – 189, [3] strony ; 20 cm.

Fot. Dom Książki/Editress

Powieść „Ulica”, była moim pierwszym spotkaniem literackim z Danielem Odiją, które uznałam za udane. Zachęcona, intensywnie przyglądałam się rozwojowi literackiemu twórców z roczników 70-tych – do których Odija również należy. Opracowanie „Tekstylia. O rocznikach siedemdziesiątych” autorstwa Piotra Mareckiego, Igora Stokfiszewskiego i Michała Witkowskiego było w tych obserwacjach wielce pomocne. Dziś „dzieci gorszej koniunktury”, jak określił ich Robert Ostaszewski, „swobodne elektrony”, działające w sprzyjających niszach czasopism młodoliterackich, to dorośli, dojrzali twórcy z dorobkiem. Z wyróżnieniami, nagrodami, tłumaczeniami – tak jak Daniel Odija, który w tym roku raczy czytelnika nową powieścią „Pusty przelot”.

Przyznaję, zwabił mnie blurb i zbiegi okoliczności. Po niedawnej lekturze „Zaburzonego umysłu” Erica R. Kandela, lektura „Pustego przelotu” wydała się mi swego rodzaju konsekwencją. Potrzebą. Moje wyczulenie na skomplikowanie ludzkiej psychiki wzrosło, a chęć poznania prozatorskiego opracowania tematu wydała mi się bardzo pociągająca. I słusznie. 

Ta książka to konkret. Autor nie nadmuchuje tematu. Pisze mocno i bardzo obrazowo. Sama powieść nie jest zbyt obszerna i to wychodzi jej na dobre. Odija nie przegadał problemu. Zawarł sedno. Nie ma tu patosu, histerii, rozpaczy, to męskie, twarde spojrzenie. Choć chłopaki też tam płaczą, cierpią i wzruszają się.

Dwóch braci. Różnica wieku między nimi – dwa lata. Niby normalna rodzina, z małą (a może dużą) tajemnicą – nieobecność ojca. Życie jakoś się toczy. Jest matka, dość silna osobowość, która odciska swoje piętno na synach. Na jednym szczególnie, ale to nie jest kluczowe. Katalizatorem problemu, ukrywającej się w głowie starszego syna choroby psychicznej jest raczej genetyka. Być może czynniki środowiskowe jakoś dodatkowo wpływają, pogarszają sprawę, ale trudno to jednoznacznie ocenić. Ja przynajmniej nie potrafię. Stopniowo zapadamy się wraz z narratorem – młodszym bratem – w historię rodzinnej choroby – bo w konsekwencji wszyscy stają się chorzy. Tak bywa najczęściej, gdy ciężka choroba wdziera się w rodzinę. I oto stajemy przed koszmarną walką, gdzie widmo porażki jest bardzo wyraźne. Przeczuwalne.

Dojmująca jest samotność, niemożliwość współdzielenia losu. Zostaje tylko przyglądanie się i niezrozumienie. Bariera choroby psychicznej jest tak wielka, że nie jesteśmy w stanie jej pojąć w żaden sposób. Można wydobyć jedynie jakąś formę empatii, która poszyta jest niepewnością i koszmarnym, przerażającym nierozumieniem. Słowo niezrozumienie kołowało w mojej głowie podczas lektury, odmieniane przez wszystkie przypadki. Do tego samotność i nieopisane cierpienie, które nie ma fizycznej postaci. Możemy współodczuwać ból fizyczny, mieści się on w naszej wyobraźni, bo każdy go doświadczył. A tu? Potworne piekło, które toczy się w człowieku, w niewypowiedzianej samotności nie ma przełożenia. Można próbować zobrazować ten stan słowami – brat chorego, gdy trafia na jego zapiski, doświadcza krótkiego przebłysku, ale nigdy nie dotknie z całą mocą wewnętrznego przerażenia chorej osoby. Przypominał mi się w tym momencie pełen rozpaczy fragment listu Franza Kafki do Oskara Pollaka:

Jesteśmy opuszczeni jak zabłąkane dzieci w lesie. Kiedy stoisz przede mną i patrzysz na mnie, co wiesz o moich bólach i co ja wiem o twoich? A gdybym padł przed tobą na kolana i płakał, i opowiadał, co wiedziałbyś o mnie więcej niż o piekle, które ktoś określił ci jako gorące i straszne? Już dlatego my ludzie powinniśmy stać naprzeciw siebie tak zamyśleni i współczujący, jak przed wejściem do piekła.

Nieprzekładalność kompletna. Domysły i przeczucia. Współczucie i towarzyszenie. Tyle zostaje. Szczególnie, gdy wokół dominuje społeczny ostracyzm. Schizofrenia to często śmierć za życia. Społeczna. Myślę, że historia Johna Nasha opowiedziana w filmie „Piękny umysł” dała jakąś namiastkę, wgląd w umysł schizofreniczny, ale w codziennym życiu między ludźmi nie bywa jak w filmie.  

Powieść „Pusty przelot” wydobywa swego rodzaju heroiczność osób chorych psychicznie. Rozmowy młodszego brata z lekarzem psychiatrą dają bardzo ciekawy i pogłębiony ogląd problemu. Oddają tym ludziom należne im człowieczeństwo, a nawet nobilitują:

– Zdaje się, że każdy z nich ma za sobą krótkotrwałe odwiedziny w niebie, ale długotrwałe w piekle – mówił. – Ekstaza zawsze jest chwilowa, ból zawsze trwa za długo. Dlaczego nie odwrotnie? Piekło jest bliższe życiu, niebo śmierci. A oni wciąż żyją i uważam, że cierpią za nas wszystkich. Przestępstwa, morderstwa, zbrodnie, tortury, zdrady ulegają w nich psychicznemu przetworzeniu. Wszelkie katastrofy globalne, terrorystyczne zamachy, klęski żywiołowe kumulują się w nich i w pewnym momencie wybuchają wewnętrzną eksplozją, która oczyszcza nas z grzechów i odpuszcza nam nasze czyny. Są jak święci.

– Święci?

– A czemu nie? Czy nie cierpią za miliony? (…)

– To gdzie podziali się wariaci? – spytałem.

– Nie ma ich w naszych szpitalach. Do nas przychodzą po prostu chorzy ludzie, którzy potrzebują pomocy. (…). Z kolei prawdziwi wariaci żywią się społeczeństwem i bez niego nie są w stanie zaistnieć. (…) Cały intelekt i energię wydatkują na walkę o władzę nad innymi i próby ujarzmienia rzeczywistości, by skakała pod ich dyktando. Prawdziwi wariaci są wśród nas i nami rządzą.

Mocna puenta. Choroba coś zabiera, ale też przynosi, mimo, że nie da się często tego zbilansować i generalnie pozostaje się na minusie. Osobiście chcę jednak wierzyć, że jest w tym większy sens. Powieść „Pusty przelot” to trudna lektura, ale mimo tego, zapraszam, na ten straszny życiowy, samotny lot przez piekło, trudne do opisania.

Editress